Gospodarka Irlandii odczuła obecny kryzys szczególnie dotkliwie. Czasy prosperity wywołały gigantyczny boom na rynku nieruchomości.
Załamanie było bolesne zarówno dla gospodarstw domowych, które jeszcze nie spłaciły kredytów, jak i dla deweloperów, którzy nie zdążyli spieniężyć swoich inwestycji. A uzależnienie Zielonej Wyspy od eksportu i inwestycji zagranicznych – działające wcześniej stymulująco – tylko pogłębiło problemy.
Już w 2008 r. gospodarka Irlandii "skurczyła się" o 3 proc. Najgorszy był jednak ubiegły rok, kiedy spadek PKB sięgnął 7,5 proc. W efekcie rząd w Dublinie zmagać się musiał jednocześnie z rosnącym bezrobociem, ryzykiem bankructwa największych banków, jak i odwrotem inwestorów od obligacji. Po latach nadwyżki budżetowej w 2009 r. deficyt sektora finansów sięgnął bowiem 11,7 proc. PKB.
Władze w Dublinie zdecydowały się w pierwszej kolejności na drastyczne cięcia płac w sektorze publicznym. Komentatorzy zastanawiali się, jak redukcja zarobków średnio o 7 proc. w 2009 r. zyskała aprobatę społeczeństwa, kiedy okazało się, że rząd zmuszony był wprowadzić dalsze oszczędności w 2010 r.
Ratunkiem dla sektora finansowego ma być budząca szereg kontrowersji NAMA (National Asset Management Agency) – czyli rządowa agencja, która przejmuje gorzej wyceniane nieruchomości, w zamian oferując rządowe obligacje. Dzięki temu irlandzkie banki mogą "wyczyścić" księgi z zagrożonych aktywów. Wciąż nie jest jednak jasne, jak pomysł Dublina oceni Bruksela.