W Tiranie słowa warszawskiego taksówkarza potwierdza z całą powagą właściciel agencji turystycznej Elton Czauszi: – Najpierw gości okradamy, potem gwałcimy, a na końcu zabijamy. Mruga: – Gdy to mówię na dzień dobry, od razu słyszę śmiech. Zagraniczni goście widzą, że pokpiwam z uprzedzeń.
[srodtytul]Hodża nas obronił[/srodtytul]
Lotnisko im. Matki Teresy niczym nie zaskakuje – przeciętny standard europejski, kolejki dla obywateli „Republika e Shqiperise” i całej reszty świata. Z przerażeniem konstatuję, że… nie mam wizy. Zapomniałem, że Albania nie jest członkiem Unii Europejskiej. Ale gdy podaję ładnej czarnowłosej dziewczynie ze służby granicznej polski dowód, nie budzi to jej zdumienia. Wpisuje do komputera dane, pyta, czy to moja pierwsza wizyta, i życzy przyjemnego pobytu. Odchodzę dumny jak paw, a potem się dowiaduję, że obywatele Unii już niemal od roku mogą wjeżdżać do Albanii bez wiz.
Albania odgrodzona jest od reszty Europy ścianą błędnych ocen, podejrzeń, przypuszczeń i uprzedzeń. Winą za to z pewnością obarczyć można Envera Hodżę, komunistycznego przywódcę rządzącego państwem przez 40 lat (1945 – 1985 r.). Uważano go wszędzie za paranoika, jednak sami Albańczycy mają co do niego mieszane uczucia. – To był w gruncie rzeczy cwany facet – kręci głową Albańczyk Leonard Zissi, dawny radca handlowy ambasady w Warszawie. – Można powiedzieć, że wymanewrował Albanię z pułapek zastawianych najpierw przez Mussoliniego, a później Titę. I jeden, i drugi miał zakusy wobec naszego kraju – tłumaczy. – Obiecywali nam złote góry, wsparcie, inwestycje, obronę, byle tylko przyłączyć się do Italii albo Jugosławii. A dla nas, dawnych Ilirów, to przecież byłaby niewola, oddanie niezawisłości.
Iliria była starożytną krainą. Grecy twierdzą, że skolonizo-wali ją przed naszą erą (w VII i VI wieku), według Albańczyków Ilirowie byli równorzędnymi partnerami Hellenów. Śladów wspólnej historii nie brak po obu stronach granicy.