Przede wszystkim dlatego, że do końca - nawet po wykończeniu i zajęciu mieszkania - nie będą mieć pewności, ile muszą za nie zapłacić. W spółdzielni ostateczną cenę lokalu można bowiem poznać dopiero po zakończeniu inwestycji i jej rozliczeniu. Nierzadko następuje to nie kilka, lecz nawet kilkanaście miesięcy po wprowadzeniu się spółdzielców. Bywa, że ciągnie się latami.

Zgodnie z prawem spółdzielnie budujące dla swoich członków powinny to robić po kosztach, nie zarabiając na inwestycji. Tymczasem przeważnie się okazuje, że cena jest wyższa niż z marżą deweloperską. Z czego to wynika? Deweloper, działający komercyjnie, nie może sobie pozwolić na przestoje czy złą organizację pracy - on musi zarobić, spółdzielnia nie. Dlatego spółdzielnie budujące mieszkania na własność, a nie na wynajem, nie powinny liczyć na pomoc państwa - preferencje kredytowe, przekazywanie gruntów etc. Tylko spółdzielnie stawiające bloki z mieszkaniami na wynajem dla tych, których nie stać na komercyjne kredyty, powinny otrzymać wsparcie z państwowej kasy. Jednak reguły nie tylko finansowania i planowania inwestycji, ale także utrzymywania budynków muszą być dobrze przemyślane.

Oby nie było tak jak z czynszówkami w Warszawie budowanymi za państwowe pieniądze, w których duże, nowe mieszkania czekają na najemców kilka lat, bo sam czynsz wynosi w nich 10 zł miesięcznie za mkw., gdy w innych blokach czy kamienicach 3 - 6 zł.