Przedsiębiorcy czekali na zwycięstwa rządu. Wydawało się zresztą, że i rząd jest przygotowany do potyczki z nadmiarem niepotrzebnych przepisów. Przecież mówili o tym premier i wicepremier odpowiedzialny za gospodarkę, ale też wiceminister gospodarki odpowiedzialny za kwestie przedsiębiorczości. Zapewniali o swojej determinacji w zwalczaniu biurokracji. Niestety w pierwszej noweli o tym nie przekonali. Rząd Donalda Tuska przyjął projekt, w którym nie ma rozwiązania problemów najbardziej doskwierających przedsiębiorcom. Takie odkładanie zasadniczych rozwiązań na potem (nawet jeśli jest to tylko kilka tygodni) brzmi niewiarygodnie.
Wicepremier Pawlak marzy – o czym zapewniał przedsiębiorców na licznych z nimi spotkaniach – że Polska będzie krajem, gdzie najłatwiej prowadzi się działalność gospodarczą. Minister Szejnfeld przygotował pakiet ustaw, które miały znacznie poprawić warunki prowadzenia biznesu. A gdy zdecydował się ograniczyć choćby w niewielkim zakresie kompetencje administracji i doprecyzować przepisy związane z prowadzeniem kontroli w firmach, ta na to nie pozwoliła.
Bo nasza biurokracja zachowuje się dokładnie tak, jak sobie to wymyślił Max Weber. Działa szybko, precyzyjnie, jednoznacznie, dyskretnie i bezosobowo. Przy każdej próbie ograniczenia jej praw. Wszystko po to, by utrzymać status quo.