Taki opis na razie pasuje tylko do zamożnych obywateli Unii – na przykład do norweskiego pracownika po pięćdziesiątce czy Szwajcara (w ich krajach wskaźnik zatrudnienia jest najwyższy). Ktoś powie, że to tylko efekt innej mentalności, większej otwartości na zmiany zawodów czy miejsca zatrudnienia. Przyczyny są pewnie bardziej złożone, ale tak naprawdę liczy się efekt. Każdy z nich płaci podatki, później przechodzi na emeryturę, wydaje dużo, co korzystnie wpływa na gospodarki tych krajów.

Polska spośród wszystkich dziesięciu krajów, które weszły do Unii Europejskiej w 2004 roku ze wskaźnikiem zatrudnienia osób po pięćdziesiątce na poziomie około 52 proc., jest nadal na szarym końcu unijnych statystyk. No, może nieco gorzej jest w Bułgarii. Są różne metody zachęcenia pracodawców do zatrudniania ludzi po 50. roku życia. W Belgii wprowadzono system o nazwie „Time credit”, z którego pierwotnie korzystali w celu ułatwienia łączenia życia rodzinnego i zawodowego młodzi pracownicy.

Dziś służy on osobom starszym i umożliwia im łatwe przejście do zatrudnienia w mniejszym wymiarze czasu. Hiszpania wprowadziła system pracy na zastępstwo pozwalający na skrócenie czasu pracy osoby w wieku przedemerytalnym. Na pozostałą część etatu zatrudnia się inną osobę (bezrobotnego lub zatrudnionego u danego pracodawcy w niepełnym wymiarze czasu).

Plan rządu, by takie wzorce przenieść do nas, na pewno jest ambitny. Ale Unia chętnie program 50 plus sfinansuje i jeśli autentycznie uda się dokonać przełomu w tej dziedzinie, to rozwiązanie innych strukturalnych problemów w polskiej gospodarce może się okazać znacznie łatwiejsze. W pracy, zamiast non stop w domu, będzie nas po prostu więcej.