Głównym argumentem przeciwników wprowadzenia euro jest wzrost cen po przyjęciu wspólnej waluty. W większości krajów, które w 2002 r. wprowadziły euro, dało się słyszeć głosy, że euro doprowadziło do wyższych cen.
W Niemczech na euro zaczęto mówić „teuro” od teuer – drogi. Media donosiły o znacznych podwyżkach w krajach południowej Europy – najmocniej narzekali Włosi.
Skąd wzięło się przeświadczenie, że euro równa się drożyzna, skoro unijny urząd statystyczny twierdził, że euro przyczyniło się do wzrostu inflacji o nie więcej niż 0,3 – 0,4 pkt proc.?
Efekt ten, nazwany „cappuccino”, nie jest do końca zbadany, a jego konstrukcja opiera się na kilku założeniach. Pierwsze to różnice między inflacją rzeczywistą a postrzeganą przez społeczeństwo, które patrzy na ceny przez pryzmat najczęściej kupowanych produktów – czyli np. we Włoszech wspomnianej kawy, a we Francji – bagietki. Ceny takich produktów codziennego użycia wzrosły najmocniej, co wzmogło w ludziach poczucie wszechogarniającej drożyzny.
Dodatkowo tą kwestią mocno interesowały się media, których relacje podsycały to wrażenie. Wreszcie wprowadzenie euro wywołało skumulowany efekt zmian cenników z walut narodowych na euro. A to dobra okazja do zaokrąglenia cen w górę. To, że zjawisko to jest problemem, świadczy sposób, w jaki do wspólnej waluty przygotowywała się Słowenia, korzystając z doświadczeń starych krajów strefy euro.