Cztery udka kurczaka, ryż, dwa banany, pamiętajcie: najtańsze owoce i warzywa są „u chińczyka”. Taki obiad wychodzi po 0,60 euro na głowę, a zapewniam was, moje drogie, że daje energię na całe popołudnie.
[wyimek]– Czy wy sobie wyobrażacie, że mój mąż, który chodził do pracy w garniturze, chciał pojechać zbierać oliwki do Andaluzji? – pyta Christine. Jej mąż stracił pracę z dnia na dzień. Nie dostał ani odprawy, ani nawet ostatniej pensji[/wyimek]
Maria Prades podaje inne przykłady taniego gotowania, doradza, gdzie w dzielnicy zrobić zakupy. Dziesięć eleganckich pań wbija w nią wzrok. Gdy podaje jakiś adres, skrupulatnie zapisują go w zeszytach. Kurs taniego gotowania w barcelońskim domu kultury cieszy się ogromnym powodzeniem. – Przychodzą nie tylko panie, których mężowie są robotnikami, ale też kobiety po studiach i z tzw. dobrych domów. Wszystkie chcą wydawać mniej. Po tłustych latach przyszły chude i większość z nas ta sytuacja przerosła – tłumaczy Maria.
Cristina, jedna z uczestniczek kursu, przyznaje, że dotąd gotowała co tylko jej przyszło do głowy i kupowała bez opamiętania. – A jak mi się nie chciało, to szłam do restauracji i też było dobrze – dodaje.
Teraz dobrze nie jest. Tysiące hiszpańskich rodzin dotknął kryzys. Już nie tylko nie szastają pieniędzmi na wyprzedażach, ale także nie spłacają rat i ograniczają podstawowe zakupy. Bardzo szybko uświadamiają sobie, że jest źle. Choć dotychczas cały świat huczał o kryzysie, a Unia ostrzegała, że najpoważniej dotknie on Hiszpanię, Półwysep Iberyjski żył sobie swoim rytmem. Dopiero w styczniu przez usta polityków przecisnęło się słowo „kryzys”, a Banco de Espana, odpowiednik polskiego NBP, użył słowa „recesja”. W telewizyjnym wywiadzie premier Jose Luis Zapatero upierał się, że do 2009 r. nie było zagrożenia. – Nic nie wiedzieliśmy – mówił, rozkładając ręce.