[srodtytul]Katastrofa[/srodtytul]
W lipcu 1990 r. skoczył na główkę do jeziorka po żwirowisku koło Krakowa. Sprawdzone miejsce było zajęte‚ więc rozpędził się obok. – Uderzenie. Potem nic. Otwieram oczy. Dookoła mętna woda. Chcę zrobić ruch rękami. Nie mam rąk. Czekam, aż opadnę na dno. Nie czuję‚ że na nim leżę. Nie brakowało mi tlenu. Nie czułem‚ że się duszę. Nagle z oczu ścieka mi woda. Widzę‚ że dwie osoby trzymają mnie za barki. Nie czułem dotyku rąk.
Wtedy zrozumiał‚ że trzasnął mu kręgosłup i jest sparaliżowany, że koniec uciech cielesnych, że, cholera‚ dwóch ludzi będzie musiało go nosić po budowie w pałacu i będzie drożej.
Na mszy św.‚ którą matka zamówiła dwa dni po wypadku‚ przyjaciel rodziny‚ lekarz‚ powiedział dziewczynie‚ która wyciągnęła Jerzego z wody: „Trzeba go było zostawić”.
Pamięta‚ kiedy poruszył palcem ręki. A potem mozół nauki chodzenia. Rdzeń kręgowy nie był przerwany. Po czterech miesiącach wrócił do pałacu. Z trudem kroił chleb. Był sam i musiał wziąć się w garść. Siedem lat odbudowywał pałac Pugetów.
Stał się fachowcem od rewitalizacji zabytków. Kupił kolejne ruiny w Krakowie i pozostałości zamku w Korzkwi.
[srodtytul]Odnaleziony skarb[/srodtytul]
W Korzkwi koło Krakowa Jerzy znalazł się przypadkiem. Zdumiony zobaczył na ścianie kościoła epitafium Wodzickich – innych swoich przodków. Dobra należały do rodziny od końca XVIII w. Miejsce jest urokliwe: na jednym wzgórzu stoi kościół‚ na drugim zamek‚ oddziela je głęboki parów ze szkołą.
– Do tej szkoły chodziły moje dzieci‚ kiedy już zamieszkaliśmy w zamku – pokazuje.
Nie wiadomo, jak wyglądał zamek z XIV w. Z murów niewiele zostało. Znaleziono tu kiedyś sakiewkę z 700 złotymi monetami rzymskimi. – Sędziwy mieszkaniec Korzkwi pytał mnie, czy chciałbym odszukać skarb‚ który w okolicy ponoć jest ukryty. Odpowiedziałem‚ że już znalazłem skarb w postaci zamku i szansy jego odbudowania.
Zamieszkał z żoną Anną Tarnowską i pięciorgiem dzieci w budynku bramnym i wieży‚ które postawił jako rekompozycję – odbudowę pod okiem naukowców opartą na wiedzy, jak tego typu zamki wyglądały na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
– Nasz dom miał siedem pięter‚ a korytarz był w pionie. Dzieci trenowały pupozjazdy na kręconych kamiennych schodach.
Po trzech latach musieli się wynieść. – Żebyśmy mogli spłacać kredyty wzięte na tak potężną inwestycję‚ obiekt musiał zarabiać. Z naszego mieszkania zrobiliśmy hotel.
[srodtytul]Luksus w celi[/srodtytul]
Księżną Ingrid Lubomirską Donimirski spotkał dzięki przyjaciołom. Znała siostrę jego dziadka. Absolwentka historii sztuki‚ mieszkająca w Szwajcarii‚ urządzała dla przyjemności mieszkania znajomym. – Zaproponowałem Ingrid‚ żeby urządziła zaadoptowaną na hotel oficynę przy pałacu Pugetów i komnaty w Korzkwi. Wnętrza miały być szlachetne‚ niepowtarzalne‚ jak w domu. Zapaliła się do pomysłu. Poszukiwała w Europie‚ na giełdach internetowych‚ starych niedrogich sprzętów. Kompletowała meble‚ obicia‚ zasłony‚ lampy‚ lichtarze‚ obrazy‚ srebrne dzbany‚ cynowe misy...
Urządziła pokoje w kolejnym zabytku zamienionym na hotel przez Donimirskiego – Dworze Kościuszko w krakowskim zespole Dworu Białoprądnickiego. Wystrój nawiązuje do losów Tadeusza Kościuszki. Jest nawet cela więzienna. Suta materia w biało-niebieskie pasy zakrywa łóżko i okno. Ścianę pozostawiono z surowej cegły.
Ingrid Lubomirska zmarła nagle w lutym tego roku. Pomnikiem jej artystycznego smaku są wnętrza hotelu Gródek położonego w najstarszej części Krakowa. Donimirski kupił tam ruiny i zaczął badania archeologiczne. Znaleziska: pisankę kijowską z XII w.‚ średniowieczne łyżwy kościane i naczynia‚ eksponuje w... hotelowej restauracji – oficjalnym muzeum archeologicznym.
[srodtytul]Morderca i paser[/srodtytul]
Pytam Jerzego Donimirskiego, co sądzi o niszczejacych w Polsce dworach i braku reprywatyzacji. Nie wierzy w zwrot domów odebranych siłą po II wojnie. Iluzją nazywa projekty ustaw reprywatyzacyjnych. Proponuje krakowskim targiem zasadę pół na pół.
– Połowa powinna być zwrócona w naturze‚ gotówce czy innych wartościach wymiernych. Zwracanie poniżej 50 procent wartości majątków jest złodziejstwem. Morderca Niemiec zabił mojego dziadka Donimirskiego w Wielkopolsce‚ a paser – powojenne państwo „polskie” – który wyrzucił mordercę‚ teraz sprzedaje kradzione – uważa.
Jego zdaniem rok 1989 był najlepszym momentem‚ żeby wejść do swojej własności. Namawiał ojca‚ żeby przejął rodzinny dwór Gołanice pod Lesznem. Sam pojechał tam wtedy. Spotkał kobietę‚ która widziała, jak Niemcy wyprowadzali z domu na rozstrzelanie dziadka Donimirskiego.
Wrócił do ojca. „Pakuj się. Zamieszkasz tam. Nikt ci złego słowa nie powie” – mówił. „Nie. To trzeba prawnie załatwić” – upierał się ojciec.
Dziś dwór jest siedzibą biznesmena z Poznania, który kupił go od gminy. Na fotografii z zewnątrz ma kolor bordowy. – Ładny kolor‚ ale polski dwór bordowej maści kojarzy mi się z aberracją umysłową – mówi. Donimirski uważa. że posiadanie zobowiązuje.
– Dziedziczę pałac i wiem‚ ile generacji na niego pracowało. Nie mogę go sprzedać ani zmarnować. To‚ co zyskałem od poprzednich pokoleń, muszę przekazać dalej. Kiedyś własność pokrywała się z odpowiedzialnością za państwo. Od tego nikt się nie wymigiwał.
[ramka][b]Jerzy Donimirski[/b]
architekt, instruktor narciarski, kawaler maltański, prezes Stowarzyszenia Historycznych Hoteli w Polsce; właściciel Pałacu Pugetów i hoteli: Pugetów, Gródka, Maltańskiego, Dworu Kościuszko, Zamku Korzkiew. Wiceprezes Domus Polonorum – stowarzyszenia propagującego tradycje dworu szlacheckiego i kultury ziemiańskiej. Ma 49 lat. [/ramka]