Obywatel wraca do pałacu

Zaczęło się jak w bajce. Jerzy miał 16 lat, gdy wyrokiem sądu Polski Ludowej został właścicielem połowy neorenesansowego pałacu Pugetów w Krakowie i otaczających go budynków, choć jego rodzice tułali się bezdomni

Publikacja: 12.03.2009 23:34

Jerzy Donimirski w bibliotece Hotelu Gródek

Jerzy Donimirski w bibliotece Hotelu Gródek

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

– Miłością do ruin i pałaców zaraziłem się chyba w poprawczaku – śmieje się Jerzy Donimirski. – Ojciec pracował jako pedagog w Pilicy‚ w zakładzie opiekuńczym w pałacu z parkiem. Bawiłem się z chuliganami do siódmego roku życia. To było dzieciństwo! Z ojcem jeździliśmy na motorze do ruin jurajskich zamków. Czyż mogłem marzyć‚ że zostanę właścicielem jednego z nich?

Po rozwodzie rodziców zamieszkał z matką w 17–ha gospodarstwie pod Olsztynem.

– Goniłem za drobiem‚ cielakami. Jeździłem konno i wozem. Codziennie doiłem pięć krów. Nie było rozrywek‚ ale to był fantastyczny czas.

Rodzice zdecydowali‚ że ma się uczyć w liceum w Krakowie. W 1975 r. Jerzy miał lat 15‚ a dziadek Stefan Stablewski, u którego zamieszkał w pałacu – 80.

– Ten pałac w Krakowie kupiła moja prababka Stablewska od swej siostry‚ po mężu Puget – mówi Jerzy Donimirski. – Po II wojnie światowej w hipotekach Krakowa własność pozostała w prywatnych rękach. Jednak o tym‚ kto gdzie będzie zameldowany, decydowała władza. W oficynie pałacu pozwolono mieszkać tylko dziadkom: Stefanowi i Annie Stablewskim.

Rodziców Jerzego reforma rolna wyrzuciła z majątków w Wielkopolsce. Ród matki nie był wtedy dobrze widziany. Florian Stablewski był niespełna pół wieku wcześniej arcybiskupem poznańskim i gnieźnieńskim‚ prymasem nieistniejącej Polski.

[srodtytul]Uniwersytet u dziadka[/srodtytul]

U dziadka w Krakowie czułem się, jakbym się dostał na jednoosobowy uniwersytet w Anglii – mówi Jerzy. – Był oficerem zawodowym‚ politykiem‚ sekretarzem Stronnictwa Zachowawczego – partii konserwatywnej ziemiańskiej. Pełnił rolę osobistego asystenta hrabiego Bogdana Hutten-Czapskiego‚ dyplomaty mającego wpływ na politykę Rzeszy‚ zaprzyjaźnionego z kanclerzem i papieżem. W czasie II wojny Niemcy uwięzili dziadka, uczestnika powstania wielkopolskiego‚ w oflagu. Nasze posiłki trwały godzinami‚ bo dziadek opowiadał...

Stefan Stablewski w małym mieszkaniu co środę podejmował herbatą i ciasteczkami przyjaciół‚ dawnych oficerów‚ ziemian. Kiedyś władza zainteresowała się tym‚ co w oficynie pałacu robią starsi panowie. – Przyszedł ubek do naszej gosposi i wypytywał. A ona mu odparowała: „Jak to‚ co robią? Obierają króla polskiego!”.

Jerzy mieszkał z dziadkiem przez dziesięć lat.

– Traktował mnie jak dorosłego. Na wywiadówkach budził sensację. Wychowawczyni czytała nazwiska: „Wróbel‚ Szczygieł‚ Kania...”‚ a on odwracał się do kuzynki Ślaskiej i mówił teatralnym szeptem: „Patrz‚ Zosiu‚ same ptaki w tej klasie!”.

Drugiego dziadka‚ po którym nosił imię‚ Jerzy nie znał. Jerzego Donimirskiego‚ rotmistrza i porucznika pruskiej armii‚ posła na sejm II RP‚ działacza społecznego‚ hitlerowcy rozstrzelali w 1939 r. jako przedstawiciela elity poznańskiej. Zamordowano go na fortach. Nie wiadomo, gdzie zakopano ciało.

[srodtytul]Piwo i zadyma[/srodtytul]

Wsierpniu 1982 r. Jerzy Donimirski z kolegą‚ przebrani za robotników‚ popijając piwo, pchali taczki na Rynku Głównym w Krakowie. W środku dnia wyłamali płyty chodnika. W wolne miejsce wmurowali inną‚ przykrytą papierem. Zgromadzili się ludzie. Ktoś odczytał list. Ktoś podpalił papier, odsłaniając napis upamiętniający drugą rocznicę powstania „Solidarności”. Tłum skandował przeciw komunistom. Nadjechały suki z milicją. Jednych rozgoniono‚ innych aresztowano.

Jerzy uciekł do wuja do Warszawy. Po 5 rano usłyszał walenie w drzwi. Zabrali go do Pałacu Mostowskich. – Ekipa była tak nieprofesjonalna‚ że w celi spokojnie spuściłem do ubikacji adresy‚ jakie miałem przy sobie. Wpadłem‚ bo dałem koledze aparat‚ żeby zrobił zdjęcia na rynku. Na aparacie było moje nazwisko. Wieźli mnie do Krakowa na sygnale. W areszcie za ścianą siedział Piotr Skrzynecki i wielu innych.

„Siedzi w dobrym towarzystwie” – skwitował dziadek internowanie Jerzego w Uhercach.

Już w czasach liceum Jerzy zmywał w Anglii talerze‚ w Niemczech jeździł traktorami. – Podróżowałem‚ korzystając z kontaktów dziadka sprzed I wojny.

Po internowaniu nie dostawał paszportu. Kończył architekturę. Z kolegami zorganizował w 1985 r. „wyprawę naukową” do Afryki. Założyli w tym celu Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Afrykańskiej. Powłóczyli się po Maroku‚ a potem rozjechali – Jerzy do Niemiec. Przed wyjazdem pożegnał się z dziadkiem. Wiedzieli‚ że się już nie zobaczą.

Dziadek miał 90 lat i też pojechał do Niemiec‚ do dzieci przyjaciół z pułków I wojny światowej. Przewrócił się. Wkrótce zmarł. Dla Jerzego skończył się ważny okres życia.

[srodtytul]Trzęsienie ziemi[/srodtytul]

Jerzy studiował architekturę w Akwizgranie i pracował. Pochodzenie otwierało mu drzwi.

– Szlachta jest bardzo międzynarodowa. Przyjaźniłem się z niemieckimi rodzinami z Wielkopolski. Fakt‚ że jestem przedstawicielem ziemiaństwa z Polski, dawał mi równe prawa.

Później projektował w Kalifornii pola golfowe. Ale pracę‚ która dała mu satysfakcję‚ wyjeździł na nartach. W ośrodku narciarskim Mammoth Mountain zjeżdżał lasem poza trasami. Wypatrzyli go z wyciągu ludzie. Zaimponował im. Zaczepili go. Poznali. Zaproponowali‚ żeby zaprojektował im dom. Szlifował projekt‚ kiedy nadeszły wieści z Polski. Był rok 1989 i powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego. Uznał‚ że trzeba wracać.

– Po moim wyjeździe zatrzęsła się ziemia w Los Angeles. Byłem pewien‚ że projekt poszedł do kosza. Po ośmiu latach nagle usłyszałem w słuchawce: „Juras‚ chciałem ci podziękować. Super dom wyszedł!”.

[srodtytul]Rozgrywka[/srodtytul]

Do Polski wrócił w październiku 1989 roku

z 12 tysiącami dolarów w kieszeni. I uznał‚ że nadeszła pora na rozegranie sprawy pałacu Pugetów. Pożyczył 100 tys. marek. – Od przyjaciela z Niemiec‚ posiadacza zamku i pięknej córki – mego niedoszłego teścia. To stamtąd wyjechałem do USA. Chciałem udowodnić swoją wartość. Nie zaczekano na mnie.

W Krakowie wziął zrujnowaną własność w swoje ręce. Nikogo nie pytał.

– Wyjąłem odpis własności z hipoteki‚ wynająłem robotników i wszedłem do pałacu. Tam działa się Sodoma i Gomora. Pałac zarósł krzakami‚ dach przeciekał‚ okna były powybijane. Królowali w nim złodzieje‚ menele‚ pijacy. Kazałem im się wynosić. Miałem 30 lat i byłem silny. Czasem musiałem się bić.

Pewnego mglistego wieczoru wrócił do domu. Ktoś odrzucił płytę zasłaniającą wejście. Miał latarkę i bagnet. Prądu jeszcze nie było.

– W ciemnościach słyszałem dyszenie i rzężenie. Zbliżyłem się. Zapaliłem latarkę. Zobaczyłem przerażonego pijaczynę‚ który załatwił potrzebę. Kazałem zawinąć towar w gazetę i wyjść.

Inauguracyjną imprezą w pałacu Pugetów był „Bal kloszardów”. Pasował do stanu zabytku.

[srodtytul]Katastrofa[/srodtytul]

W lipcu 1990 r. skoczył na główkę do jeziorka po żwirowisku koło Krakowa. Sprawdzone miejsce było zajęte‚ więc rozpędził się obok. – Uderzenie. Potem nic. Otwieram oczy. Dookoła mętna woda. Chcę zrobić ruch rękami. Nie mam rąk. Czekam, aż opadnę na dno. Nie czuję‚ że na nim leżę. Nie brakowało mi tlenu. Nie czułem‚ że się duszę. Nagle z oczu ścieka mi woda. Widzę‚ że dwie osoby trzymają mnie za barki. Nie czułem dotyku rąk.

Wtedy zrozumiał‚ że trzasnął mu kręgosłup i jest sparaliżowany, że koniec uciech cielesnych, że, cholera‚ dwóch ludzi będzie musiało go nosić po budowie w pałacu i będzie drożej.

Na mszy św.‚ którą matka zamówiła dwa dni po wypadku‚ przyjaciel rodziny‚ lekarz‚ powiedział dziewczynie‚ która wyciągnęła Jerzego z wody: „Trzeba go było zostawić”.

Pamięta‚ kiedy poruszył palcem ręki. A potem mozół nauki chodzenia. Rdzeń kręgowy nie był przerwany. Po czterech miesiącach wrócił do pałacu. Z trudem kroił chleb. Był sam i musiał wziąć się w garść. Siedem lat odbudowywał pałac Pugetów.

Stał się fachowcem od rewitalizacji zabytków. Kupił kolejne ruiny w Krakowie i pozostałości zamku w Korzkwi.

[srodtytul]Odnaleziony skarb[/srodtytul]

W Korzkwi koło Krakowa Jerzy znalazł się przypadkiem. Zdumiony zobaczył na ścianie kościoła epitafium Wodzickich – innych swoich przodków. Dobra należały do rodziny od końca XVIII w. Miejsce jest urokliwe: na jednym wzgórzu stoi kościół‚ na drugim zamek‚ oddziela je głęboki parów ze szkołą.

– Do tej szkoły chodziły moje dzieci‚ kiedy już zamieszkaliśmy w zamku – pokazuje.

Nie wiadomo, jak wyglądał zamek z XIV w. Z murów niewiele zostało. Znaleziono tu kiedyś sakiewkę z 700 złotymi monetami rzymskimi. – Sędziwy mieszkaniec Korzkwi pytał mnie, czy chciałbym odszukać skarb‚ który w okolicy ponoć jest ukryty. Odpowiedziałem‚ że już znalazłem skarb w postaci zamku i szansy jego odbudowania.

Zamieszkał z żoną Anną Tarnowską i pięciorgiem dzieci w budynku bramnym i wieży‚ które postawił jako rekompozycję – odbudowę pod okiem naukowców opartą na wiedzy, jak tego typu zamki wyglądały na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

– Nasz dom miał siedem pięter‚ a korytarz był w pionie. Dzieci trenowały pupozjazdy na kręconych kamiennych schodach.

Po trzech latach musieli się wynieść. – Żebyśmy mogli spłacać kredyty wzięte na tak potężną inwestycję‚ obiekt musiał zarabiać. Z naszego mieszkania zrobiliśmy hotel.

[srodtytul]Luksus w celi[/srodtytul]

Księżną Ingrid Lubomirską Donimirski spotkał dzięki przyjaciołom. Znała siostrę jego dziadka. Absolwentka historii sztuki‚ mieszkająca w Szwajcarii‚ urządzała dla przyjemności mieszkania znajomym. – Zaproponowałem Ingrid‚ żeby urządziła zaadoptowaną na hotel oficynę przy pałacu Pugetów i komnaty w Korzkwi. Wnętrza miały być szlachetne‚ niepowtarzalne‚ jak w domu. Zapaliła się do pomysłu. Poszukiwała w Europie‚ na giełdach internetowych‚ starych niedrogich sprzętów. Kompletowała meble‚ obicia‚ zasłony‚ lampy‚ lichtarze‚ obrazy‚ srebrne dzbany‚ cynowe misy...

Urządziła pokoje w kolejnym zabytku zamienionym na hotel przez Donimirskiego – Dworze Kościuszko w krakowskim zespole Dworu Białoprądnickiego. Wystrój nawiązuje do losów Tadeusza Kościuszki. Jest nawet cela więzienna. Suta materia w biało-niebieskie pasy zakrywa łóżko i okno. Ścianę pozostawiono z surowej cegły.

Ingrid Lubomirska zmarła nagle w lutym tego roku. Pomnikiem jej artystycznego smaku są wnętrza hotelu Gródek położonego w najstarszej części Krakowa. Donimirski kupił tam ruiny i zaczął badania archeologiczne. Znaleziska: pisankę kijowską z XII w.‚ średniowieczne łyżwy kościane i naczynia‚ eksponuje w... hotelowej restauracji – oficjalnym muzeum archeologicznym.

[srodtytul]Morderca i paser[/srodtytul]

Pytam Jerzego Donimirskiego, co sądzi o niszczejacych w Polsce dworach i braku reprywatyzacji. Nie wierzy w zwrot domów odebranych siłą po II wojnie. Iluzją nazywa projekty ustaw reprywatyzacyjnych. Proponuje krakowskim targiem zasadę pół na pół.

– Połowa powinna być zwrócona w naturze‚ gotówce czy innych wartościach wymiernych. Zwracanie poniżej 50 procent wartości majątków jest złodziejstwem. Morderca Niemiec zabił mojego dziadka Donimirskiego w Wielkopolsce‚ a paser – powojenne państwo „polskie” – który wyrzucił mordercę‚ teraz sprzedaje kradzione – uważa.

Jego zdaniem rok 1989 był najlepszym momentem‚ żeby wejść do swojej własności. Namawiał ojca‚ żeby przejął rodzinny dwór Gołanice pod Lesznem. Sam pojechał tam wtedy. Spotkał kobietę‚ która widziała, jak Niemcy wyprowadzali z domu na rozstrzelanie dziadka Donimirskiego.

Wrócił do ojca. „Pakuj się. Zamieszkasz tam. Nikt ci złego słowa nie powie” – mówił. „Nie. To trzeba prawnie załatwić” – upierał się ojciec.

Dziś dwór jest siedzibą biznesmena z Poznania, który kupił go od gminy. Na fotografii z zewnątrz ma kolor bordowy. – Ładny kolor‚ ale polski dwór bordowej maści kojarzy mi się z aberracją umysłową – mówi. Donimirski uważa. że posiadanie zobowiązuje.

– Dziedziczę pałac i wiem‚ ile generacji na niego pracowało. Nie mogę go sprzedać ani zmarnować. To‚ co zyskałem od poprzednich pokoleń, muszę przekazać dalej. Kiedyś własność pokrywała się z odpowiedzialnością za państwo. Od tego nikt się nie wymigiwał.

[ramka][b]Jerzy Donimirski[/b]

architekt, instruktor narciarski, kawaler maltański, prezes Stowarzyszenia Historycznych Hoteli w Polsce; właściciel Pałacu Pugetów i hoteli: Pugetów, Gródka, Maltańskiego, Dworu Kościuszko, Zamku Korzkiew. Wiceprezes Domus Polonorum – stowarzyszenia propagującego tradycje dworu szlacheckiego i kultury ziemiańskiej. Ma 49 lat. [/ramka]

– Miłością do ruin i pałaców zaraziłem się chyba w poprawczaku – śmieje się Jerzy Donimirski. – Ojciec pracował jako pedagog w Pilicy‚ w zakładzie opiekuńczym w pałacu z parkiem. Bawiłem się z chuliganami do siódmego roku życia. To było dzieciństwo! Z ojcem jeździliśmy na motorze do ruin jurajskich zamków. Czyż mogłem marzyć‚ że zostanę właścicielem jednego z nich?

Po rozwodzie rodziców zamieszkał z matką w 17–ha gospodarstwie pod Olsztynem.

Pozostało 96% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy