Trochę nas to dziwi, ale przecież przyjemnie jest być serdecznie powitanym.
Jesteśmy na pasie ziemi niczyjej, między tureckim Cilvegozem a przejściem granicznym w syryjskim Bab al Hawa. Wnętrze kabiny samochodu bardziej przypomina dyskotekę niż miejsce pracy kierowcy. Migocące światła, kolorowe plakaty i głośne zawodzenia bliskowschodnich idoli, śpiewających o tym samym, co ich zachodni odpowiednicy – słowo „baby” zastępują tylko arabskim „habibi”.
[srodtytul]Welcome to Syria [/srodtytul]
– poważnym głosem spod wąsa wita nas urzędnik imigracyjny na granicy. Z wypełnionym formularzem i wizą w paszporcie grzecznie ustawiamy się w kolejce do okienka, ale gdy kolejna osoba podstępnie wciska się przed nas, postanawiamy na chwilę zapomnieć o grzeczności. Szybko odkrywamy zasady panujące w kolejce i każdego następnego petenta chcącego wśliznąć się między nas a oblicze oficera odganiamy krzykiem niezadowolenia i machaniem rękami. Pomaga. Dostajemy pieczątkę i ruszamy naprzód. Jesteśmy w Syrii.
[srodtytul]Welcome to Syria [/srodtytul]