Welcome to Syria

Zaprasza nas do swojej ciężarówki rozentuzjazmowany kierowca, który wraca spod Stambułu po długiej trasie do domu. Do granicy brakuje jeszcze kilku kilometrów, a on już wita nas w Syrii

Publikacja: 05.06.2009 02:36

Wspaniałe zabytki, piękne krajobrazy i serdeczni mieszkańcy – welcome to Syria

Wspaniałe zabytki, piękne krajobrazy i serdeczni mieszkańcy – welcome to Syria

Foto: Corbis

Red

Trochę nas to dziwi, ale przecież przyjemnie jest być serdecznie powitanym.

Jesteśmy na pasie ziemi niczyjej, między tureckim Cilvegozem a przejściem granicznym w syryjskim Bab al Hawa. Wnętrze kabiny samochodu bardziej przypomina dyskotekę niż miejsce pracy kierowcy. Migocące światła, kolorowe plakaty i głośne zawodzenia bliskowschodnich idoli, śpiewających o tym samym, co ich zachodni odpowiednicy – słowo „baby” zastępują tylko arabskim „habibi”.

[srodtytul]Welcome to Syria [/srodtytul]

– poważnym głosem spod wąsa wita nas urzędnik imigracyjny na granicy. Z wypełnionym formularzem i wizą w paszporcie grzecznie ustawiamy się w kolejce do okienka, ale gdy kolejna osoba podstępnie wciska się przed nas, postanawiamy na chwilę zapomnieć o grzeczności. Szybko odkrywamy zasady panujące w kolejce i każdego następnego petenta chcącego wśliznąć się między nas a oblicze oficera odganiamy krzykiem niezadowolenia i machaniem rękami. Pomaga. Dostajemy pieczątkę i ruszamy naprzód. Jesteśmy w Syrii.

[srodtytul]Welcome to Syria [/srodtytul]

dokąd jedziecie? – dobiega nas pytanie zza szyby wielkiej toyoty. Kierowca toyoty, Riad, 15 lat temu mieszkał w Polsce. Na Stadionie Dziesięciolecia handlował ubraniami i wschodnimi tkaninami. Dobrze na tym zarobił, bo po roku wrócił do swojego kraju i postawił w przygranicznej wiosce okazały dom. Zaprasza nas na kolację.

– Wielu tutejszych ludzi było w Polsce, nie zdziwcie się, jeśli będą was rozumieć – uprzedza. W Polsce mu się podobało. Więcej swobody, piękne blondynki i egzotyka. Jedyny minus to zima – za długa i za zimna.

Siedzimy wschodnim obyczajem na podłodze i jemy pyszną pitę, oliwki, hummus (pastę z ciecierzycy i oleju sezamowego), świeże daktyle. Łyk araku wzmaga uczucie egzotyki.

[srodtytul]Welcome to Syria[/srodtytul]

jak wam się podoba nasz kraj? – łamanym angielskim zagaduje nas współtowarzysz podróży w mikrobusie do Aleppo. Jesteśmy tu dopiero drugi dzień, ale nasz zachwyt nad pięknem Syrii satysfakcjonuje rozmówcę.

– To twoja żona? – dziwi mnie bezpośredniość tego pytania, patrzę z podejrzliwością na nowego przyjaciela. A ten opo- wiada, że też ma żonę, a dzięki Allahowi ma dobrą pracę i zarabia na tyle dużo, że ona nie musi wychodzić z domu.

Za jego pytaniem nie kryje się podstęp, lecz okazanie szacunku – to twoja żona, jest zajęta, możecie być spokojni. Dostępujemy zaszczytu oglądania na wyświetlaczu telefonu zdjęć szczęśliwej małżonki, która może siedzieć w domu, zmywać, prać i rodzić dzieci.

O ja, niedobry mąż, który każe swojej żonie włóczyć się po obcych krajach. I jeszcze zakładam jej na plecy ciężki plecak. Europejki muszą być naprawdę nieszczęśliwe.

Ahmed ostrzega nas – nie płaćcie kierowcy więcej niż 40 funtów (syryjskich). Na pewno będzie chciał was naciągnąć. Dzięki jego radzie wychodzimy zwycięsko z konfrontacji z kierowcą, który żądał od nas kwoty pięciokrotnie wyższej. Nie było łatwo oprzeć się pokrzykiwaniom i zawodzeniu, ale nie dajemy się zwieść i wręczamy szoferowi odliczoną sumę.

[srodtytul]Welcome to Syria[/srodtytul]

Syryjczycy są niezwykle gościnni i dumni ze swojego kraju. Poznawani w drodze ludzie starają się, byśmy wywieźli jak najlepsze wspomnienia z ich kraju. Co chwila się upewniają, czy się nam u nich podoba i czy jesteśmy zadowoleni z pobytu. Po posiłku grzecznie wypytują, czy kebab był smaczny, a falafel wystarczająco ciepły. Nic ich tak nie cieszy, jak zapewnienie, że Syria to najwspanialszy kraj pod słońcem.

Podczas podróżowania autostopem nigdy nie czekamy, by ktoś się zatrzymał, dłużej niż pięć minut. A gdy kierowca wychodzi z samochodu, pierwszymi słowami, jakie słyszymy, są:

[srodtytul]Welcome to Syria[/srodtytul]

Tradycją staje się też, że każdy kierowca zabiera nas na obiad. Zawsze odmawiamy, ale oni są dumni, że mogą razem z turystami usiąść przy stole w restauracji – najlepiej z dużą liczbą znajomych i krewnych.

Razem z kierowcą wymieniamy więc uściski z właścicielem przybytku, jak starzy znajomi, i oddajemy się ucztowaniu. Syryjczycy wspaniale przyrządzają grillowane mięso. Proste dania składające się z drobnych kawałków mięsa, przypiekanych warzyw i pieczywa typu pita mają zupełnie inny smak i są o niebo lepsze niż te, które można zjeść w innych krajach regionu. Nasze podniebienia gubią się w różnorodności smaków i zapachów. A kiedy okazujemy zadowolenie, znacząco klepiąc się po brzuchu, nasi przyjaciele komentują to jedynymi słowami, jakie znają po angielsku:

[srodtytul]Welcome to Syria[/srodtytul]

Przechadzając się po bazarach w Aleppo i Damaszku, zastanawiamy się, kiedy zza rogu wyłoni się odziany w zbroję krzyżowiec lub średniowieczny mnich. Stukot kroków na kamiennych ulicach, zapach orientalnych przypraw i blask jedwabiów mieniących się w promieniach słońca działają na wyobraźnię. W tych warunkach nawet wielki przeciwnik zakupów, godzinami może spacerować między kolorowymi straganami.

– Moi przyjaciele, chodźcie do mnie, mam specjalną cenę tylko dla was. W tym materiale pani będzie przepięknie wyglądać – co chwila sprzedawca, kolejny Ahmed, podsuwa nam szale i chusty. Dla siostry, żony, matki i teściowej, bo przecież prezent z Syrii uszczęśliwi każdego.

Trudno jednak przekonać go, by opuścił cenę więcej niż dziesięć procent, nie chcemy przecież płacić tyle, ile zapłacilibyśmy w Europie. W targowaniu trzeba pamiętać o kilku zasadach – wytrwałości, cierpliwości, uśmiechu, przebiegłości, twardym sercu i niewzruszonej woli. Ale spotkana w Aleppo Kanadyjka podróżująca na rowerze, uczy nas jeszcze jednego. – Zawsze na początku targowania się mówię: „ana Bulandi”, jestem Polką – relacjonuje. – To powoduje, że na chwilę uśmiech na twarzy kupca zamiera. Rozumie, że nie trafił na bogatego turystę z Niemiec, Anglii czy Stanów Zjednoczonych. Wy, Polacy, macie dziwną famę u sprzedawców na całym świecie. Wam zawsze opuszczają ceny szybciej. Kanadyjka przyznaje jednak, że kilka razy miała wpadkę, bo Syryjczycy znali kilka zwrotów po polsku, a ona nie.

Po dobiciu targu, wymianie uprzejmości, uśmiechów, pozdrowień dla rodziny i zapewnieniu, że wszystkim znajomym będziemy polecać to miejsce, kolejny raz słyszymy grzecznościowe:

[srodtytul]Welcome to Syria[/srodtytul]

Po kilku dniach błądzenia po wschodniej Syrii, pełnej zabytków z czasów potęgi babilońskiej, zdajemy sobie sprawę, że od pewnego czasu podąża za nami samochód z dwoma tajemniczymi panami w środku. Nie są to agenci w stylu Jamesa Bonda, co najwyżej naoglądali się filmów o 007. Co 20 kilometrów zmieniają środek lokomocji, stare wysłużone renault zmienia kolor z białego na czarny i odwrotnie.

Amerykańskie małżeństwo, które podwozi nas samochodem, wyjaśnia, że nie ma powodu do obaw. W tej części kraju, do której zachodni podróżnicy rzadko docierają, tajne służby obserwują poczynania turystów.

Gdy nad jeziorem al Assad z kolejnym przyjacielskim kierowcą jemy kolację w małym lokalu, nasi opiekunowie wkraczają do akcji. Dyskretnie wzywają naszego dobrodzieja na zaplecze. Ten po powrocie, ukrywając zdenerwowanie w dymie papierosów palonych jeden po drugim, wypytuje nas o cel podróży i nasze pochodzenie. Tym razem sumiennie notuje wszystko na serwecie, tłumacząc, że pisze pamiętnik.

Następnego dnia, gdy stoimy na poboczu drogi, czekając na jakiś środek transportu, nasi aniołowie stróże już się nie chowają i razem z nami próbują zatrzymać samochód. W końcu zatrzymuje się jakiś bus, a oni przekonują kierowcę, by przewiózł nas za kwotę niższą, niż pierwotnie zaproponował. Częstują nas papierosem i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zapewniają o swoich dobrych intencjach, przekrzykując się wzajemnie:

[srodtytul]Welcome to Syria[/srodtytul]

Zdanie to słyszymy już tyle razy, że się gubimy, czy miało oznaczać dziękuję, proszę, do widzenia czy dzień dobry. Jest nieodłącznym elementem krajobrazu Syrii, jak wszechobecne portrety prezydenta Baszar al Assada.

Wreszcie opuszczamy gościnny, piękny i pełen wspaniałych zabytków kraj. Na pożegnanie dobiega nas głos strażnika granicznego:

Welcome to Syria

Ekonomia
Brak wody bije w konkurencyjność
Ekonomia
Kraina spierzchniętych ust, kiedyś nazywana Europą
Ekonomia
AI w obszarze compliance to realna pomoc
Ekonomia
W biznesie nikt nie może iść sam
Ekonomia
Oszczędna jazda – techniki, o których warto pamiętać na co dzień