Turysta, który wysiada z pociągu w Vernazzy, w Cinque Terre zaczyna się wspinać stromą uliczką. Walizka łomocze o nierówno ułożone kamienne płyty. Dźwięk odbija się od średniowiecznych murów. Turysta się potyka, klnie pod nosem i myśli: no, ale tu się przecież nie da żyć.
Każda z pięciu wiosek należących do Cinque Terre jest piękna, ale i... całkowicie niepraktyczna. Ich mieszkańcy na szczęście przez stulecia wypracowali całkiem wygodne rozwiązania. Wagoniki do transportu winnego urobku po stromych zboczach. Ruchome linki do suszenia prania. Dźwigi, które wyciągają ociekające morską wodą łodzie na ulicę. Prosto między restauracyjne stoliki. W Cinque Terre da się żyć.
[srodtytul]Pięć osad, pięć krain[/srodtytul]
Życie w Cinque Terre nawet buzuje. Najmłodsi tubylcy koziołkują z wysokich skałek prosto w przejrzystą toń, zerkając, czy robi to wrażenie na dziewczynach. Robi. Każdy skok jest nagradzany niemal stadionową owacją. Tubylcy w średnim wieku są bardziej bezpośredni, podchodzą do kandydatek i zapraszają je na łódkę. Trudno się oprzeć, zwłaszcza wieczorem, gdy słońce, topiąc się w morzu, barwi je na pomarańczowo. Najstarsi mieszkańcy Cinque Terre ograniczają się do obserwowania tych zalotów z bezpiecznej odległości. Wciągają łódki na kamienny placyk, siadają na ławeczkach pod suszącymi się sieciami. Piwo, papierosek, pogaduchy. Kolejny dzień odfajkowany.
Cinque Terre to pięć wiosek wklejonych w ostro opadające do morza ściany górskich kanionów, oddzielonych od siebie kolejnymi morskimi zatokami.