Neapolitańskie cuda

Wierni spokojnie czekają na swoją kolej, a gdy ksiądz prałat podchodzi, z szacunkiem całują niesiony przez niego relikwiarz. Krok za hierarchą postępuje dwóch karabinierów i dwóch policjantów.

Publikacja: 18.09.2009 01:45

Neapolitańskie cuda

Foto: Rzeczpospolita OnLine, Filip Frydrykiewicz F.F. Filip Frydrykiewicz

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/235131,363783.html]Zobacz zdjęcia[/link][/b]

Co jakiś czas ksiądz unosi relikwiarz i potrząsa nim, by pokazać, że w oprawionej w srebro szklanej ampule faluje ciemny płyn. Scena rozgrywa się w katedrze św. Januarego (San Gennaro) w Neapolu. Karabinierzy czuwają nie nad bezpieczeństwem księdza, lecz nad bezpieczeństwem jednej z najcenniejszych rzeczy, jaką mają neapolitańczycy – krwi świętego Januarego, patrona miasta. W katedrze przechowywane są bowiem relikwie świętego – dwie ampuły z zaschniętą krwią i jego czaszka. Od setek lat (relikwie trafiły do katedry w 1497 roku) w rocznicę śmierci świętego, 19 września, krew przybiera postać płynną. Cud odbywa się też jeszcze przed pierwszą niedzielą maja, a czasami około 16 grudnia.

Przemiana jest zawsze oczekiwana z niepokojem i nadzieją. Zapowiada bowiem, co się zdarzy. Jeśli następuje szybko, miasto i jego mieszkańców czeka powodzenie. Jeżeli trwa wolniej – czasem kilkadziesiąt minut albo godzin – nie wróży to nic dobrego. Ale najgorzej jest, gdy krew się nie przeistoczy. Wtedy nieszczęście murowane. W ostatnim stuleciu taki wypadek zdarzył się w 1944 i w 1980 roku. Za pierwszym razem wybuchł Wezuwiusz i zasypał miasto wulkanicznym pyłem, za drugim Neapol nawiedziło trzęsienie ziemi. Nie zawsze jednak świętemu udało się ostrzec wiernych, czy ochronić ich przed nieszczęściami. Szczególnie trudny był dla miasta XVII wiek, kiedy to najpierw przeżyło ono głód, potem eksplozję Wezuwiusza, a w 1656 r. epidemię dżumy, po której została już tylko połowa mieszkańców.

Święty January był biskupem Benewentu. W 305 roku został rzucony wraz z innymi chrześcijanami w amfiteatrze w nieodległej Pozzuoli na pożarcie dzikim zwierzętom. A kiedy bestie go nie ruszyły, zginął od miecza siepacza cesarza Dioklecjana. Pobożna neapolitanka zebrała nieco jego krwi i zamknęła w dwóch szklanych ampułach. Ampuły oprawiono w relikwiarz i to on jest obiektem kultu i przedmiotem cudu krwi świętego.

[srodtytul]Modlitwą i pracą[/srodtytul]

Miasto założone przez Greków 750 lat przed Chrystusem jako Nea Polis rzadko decydowało o sobie samo. Między 1139 a 1860 r. przechodziło wiele razy z rąk do rąk. Dostawało się we władanie Normanów, niemieckich Hohenstaufów, francuskich Andegawenów, hiszpańskich Aragonów, hiszpańskich Habsburgów, napoleońskiego namiestnika i hiszpańskich Burbonów. Życie pod presją – Wezuwiusza, obcych wojsk, camorry – zahartowało neapolitańczyków. „Mieszkaniec Neapolu namiętnie kocha pieniądze, ale sposoby uczciwego i powolnego dochodzenia do majątku nie są bynajmniej stworzone dla niego” – pisał Muratow w słynnych „Obrazach Włoch”. Co więc robi neapolitańczyk? Gra na loterii i modli się do św. Januarego o wygraną. A w oczekiwaniu na łut szczęścia pracuje nierzadko w szarej strefie. Czasem radzi sobie inaczej.

[wyimek]Życie pod presją – Wezuwiusza, obcych wojsk, camorry – zahartowało neapolitańczyków[/wyimek]

Pewien Włoch, widząc aparat fotograficzny na mojej szyi, wskazuje na koniec długiej ulicy i ostrzega: – Tam uważaj na dzieci, które polują na takie drogie przedmioty.

Dzieci? Prędzej spodziewałbym się młodzieńca na rozpędzonym skuterze. Ale znajomy neapolitańczyk mieszkający w Warszawie wyjaśnił mi to: – Podchodzi do ciebie taki śliczny malec, uśmiecha się szeroko, ma takie duże ciemne oczy, patrzy na ciebie, jesteś zachwycony jego urodą i wzruszony jego ufnością. A wtedy on łaps, i już ucieka z twoim aparatem lub torebką. Zanim minie zaskoczenie i oswoisz się z myślą, że powinieneś ścigać dziesięcioletnie dziecko, ono już niknie w zaułku. Jesteś bezradny.

– Alessandro, opowiadasz to tak sugestywnie, czyżbyś ty też tak robił?

Włoch tylko uśmiecha się rozbrajająco. Wygląda przy tym niewinnie jak dziecko.

[srodtytul]Miasto na sznurku[/srodtytul]

Aparat można mocniej ścisnąć w garści, ale nie można odmówić sobie zobaczenia prawdziwego życia tego niezwykłego miasta.

Od razu zrezygnujmy ze spaceru handlową via Toledo, od której opis Neapolu rozpoczynają wszystkie przewodniki. Tu niewiele zobaczymy. Dokoła głównie sklepy. Ale od Toledo odchodzą prostopadle wąskie ulice Quartieri Spagnoli. Jaki kontrast! Jakby z jasnego salonu – prawda, że ruchliwego i zabałaganionego – wejść do ciasnego korytarza prowadzącego w głąb nieznanego, starego, pełnego tajemnic mieszkania.

[wyimek]Sznury z suszącym się praniem wysoko nad głowami przechodniów zszywają dwie strony ulicy[/wyimek]

Wysokie na cztery, pięć pięter, zbite ze sobą kamienice tworzą długie, wąskie kaniony. Dno wybrukowane czarnymi płytami gładkiego wulkanicznego bazaltu. Słońce, jeśli nawet oświetla jedną stronę ulicy, rzadko dociera na dno tego wąwozu. Tanie samochody ustawione ciasno, zderzak w zderzak, a między nimi jeszcze skutery. Ktoś na chodnik wystawił dwa stare fotele, na rogu stos niepotrzebnych sprzętów – może komuś coś się z tego przyda, a może jakieś służby kiedyś to uprzątną?

Tu i ówdzie świecą podświetlane kapliczki wmontowane w zszarzałe od kurzu i spalin fasady. Obok krzyża, wizerunku Matki Boskiej, sztucznych kwiatów... zdjęcie lokalnej gwiazdy piłki nożnej.

Sznury z suszącym się praniem wysoko nad głowami przechodniów zszywają dwie strony ulicy. Kolorowe ubrania i pościel rozweselają złuszczone ulice. Zarazem są jak transparent ogłaszający, że sąsiedzi żyją w zgodzie – przecież trzeba współpracować, by rozwieszać pranie między mieszkaniami, między domami.

Sznurek ma też inne zastosowanie. Czasem pod otwartym oknem, gdzieś wysoko, kolebie się koszyk lub plastikowe wiadro. Po co schodzić po drobne zakupy? Wystarczy opuścić koszyk na sznurku, sklepikarz na dole wypełni go zakupami i można świeże warzywa wciągnąć wprost do kuchni. Albo po prostu, wracając z zakupów, dać sygnał, by ktoś z domu opuścił wiadro, żeby nie taszczyć ciężkich siatek kilka pięter po stromych schodach.

[srodtytul]Życie toczy się na ulicy[/srodtytul]

Miasto jest jak skomplikowane puzzle. Gdyby je rozrzucić, nikt nie doszedłby, jak były ułożone. Przecież już teraz poszczególne części nie pasują do siebie: kamienica mieszkalna przyklejona do średniowiecznej bramy obronnej, neorenesansowa brama przerzucona nad ulicą i wciśnięta między dwa domy, estakada przechodząca pod oknami na wysokości pierwszego piętra, szerokie schody tam, gdzie każdy spodziewałby się ulicy, kościół w jednym rzędzie z domami („mieszkam pod 8, a do kościoła chodzę pod 9” – można powiedzieć). Zderzenia stylów i funkcji.

„Zaciera się tu wszelka granica dzieląca mieszkanie i ulicę” – zauważał już Muratow. „Zmieniają się niektóre akcesoria, ale nie tłum” – dodawał historyk Stanisław Grzybowski*. Życie toczy się na ulicy. Każda dzielnica ma swój mercato (targ), ale w niektórych handel nie schodzi z chodników przez cały dzień. Bukiniści wyjechali skrzyniami na kółkach wypełnionymi książkami na środek placu Dantego i sąsiednich uliczek. We wrześniu najwięcej sprzedaje się podręczników szkolnych. Tłum taki, że można odnieść wrażenie, że Neapol to miasto samych miłośników literatury.

Plac Garibaldiego przed dworcem kolejowym okupują Afrykanie, Albańczycy, przybysze z Europy Wschodniej. Nie przejdzie się tam niezaczepionym pytaniem, czy nie chce się telefonu komórkowego, podrabianego zegarka, torebki. Chińskie zabawki, ręczniki, T-shirty, tania elektronika – jest wszystko.

Nieopodal, przy Porta Nolana, targ – świeże ryby, małże, krewetki, ośmiorniczki. Stragany z owocami i warzywami, a tuż za rogiem warsztat naprawiający skutery. Mechanik, który grzebie w kolejnej maszynie na środku zaanektowanej na swoje potrzeby jezdni, na widok zainteresowanego jego pracą turysty rzuca wszystko, woła kolegów i prowadzi przybysza do pomieszczenia, w którym trzyma figury Jezusa i Matki Boskiej oraz chorągwie. Jest bardzo dumny, bo obnosi świętą rodzinę podczas procesji religijnych.

Chłopcy grają w piłkę nożną. W gęsto zabudowanym centrum nie ma miejsca na boisko, musi wystarczyć plac, zaułek, kawałek ściany, o którą można odbijać piłkę, stara brama jako bramka.

[srodtytul]Pizza DOC[/srodtytul]

Z corso Vittorio Emanuele na wzgórzu Montesanto rozciąga się malowniczy widok na wieże i kopuły kościołów, pudełka sklejonych ze sobą domów, zatokę i zamykający ją łagodny stożek groźnego wulkanu. W czeluść starej części miasta schodzi się stąd szerokimi schodami zabazgranymi graffiti. Zaraz przy stacji kolejki (funicolare) wjeżdżającej na Montesanto niewielka pizzeria. Nie dla turystów, dla swoich. Pusto, bo minęła już pora obiadu, a nie nadeszła jeszcze pora kolacji. Stoliki nakryte papierowymi zielonymi obrusami. Przy jednym z nich je właściciel. W kącie, za ladą ze składnikami potrzebnymi do robienia pizzy, zielony piec z niewielkim półokrągłym otworem. Dwóch kucharzy sprawnymi, lecz niezbyt spiesznymi ruchami przygotowuje całą tacę calzoni (rodzaj pizzy zawijanej jak pieróg), będą wystawione przy wejściu, gdyby ktoś chciał na wynos.

Neapol jest ojczyzną pizzy. Tylko tutaj ta potrawa ma certyfikat pochodzenia (DOC). Prawdziwa musi być zrobiona przez mężczyznę, wyłącznie ze składników wyprodukowanych w Kampanii. Upieczona w piecu opalanym drewnem dębowym w temperaturze 485 st. C z ciasta rozwałkowanego bez użycia wałka na nie więcej niż trzy milimetry. Klasyczna podawana jest z serem mozzarella buffala, oliwą z oliwek i sosem pomidorowym ze świeżych pomidorów san marzano.

Właściciel cieszy się z niespodziewanych gości, opowiada, że o jego pizzerii pisał kolorowy włoski magazyn, przynosi i pokazuje zdjęcia. W domowej atmosferze, z lokalnym winem podanym w karafce z grubego szkła i takich samych szklankach, pachnąca pizza „sześć serów” za 5 euro smakuje jak królewskie danie.

Podczas gdy jedni neapolitańczycy lepią placki pizzy, inni lepią figurki świętej rodziny. To inna specjalność i tradycja tego miasta – szopki bożonarodzeniowe (presepi). Dzieciątko Jezus, św. Józef, Matka Boska, bydlęta, szopa, skała, z której wypływa strumyk.

[srodtytul]Sacrum i profanum[/srodtytul]

Przy via San Gregorio Armeno, słynącej z warsztatów i straganów z szopkami, można kupić gotową szopkę lub zestawić ją sobie samemu z poszczególnych figur. Wielkość dowolna – od pudełka zapałek po półmetrowe postaci. Ceny od kilkudziesięciu do kilku tysięcy euro. Ale neapolitańczycy nie byliby sobą, gdyby nie wzbogacali oferty z myślą o turystach – w lecie obok Świętej Rodziny na ich stoiskach piętrzą się podobizny polityków (z premierem Berlusconim na czele), sportowców i gwiazd show-biznesu. A między nimi zażywny mnich zadziera brązowy habit i pokazuje... że pod spodem nie ma bielizny.

[wyimek]Obok Świętej Rodziny na ich stoiskach piętrzą się podobizny polityków[/wyimek]

Sacrum miesza się z profanum. Ale czy można się oburzać na sprośny dowcip neapolitańczyków, skoro kilka przecznic dalej, w Museo Archeologico Nazionale – jednym z najwspanialszych na świecie, jeśli chodzi o zbiory sztuki starożytnych Greków i Rzymian – w Gabinetto Segreto (Sekretnej Komnacie) zobaczyć można dzieła o wiele śmielsze? Wielkie kamienne fallusy, malowane na wazach i rzeźbione w marmurze sceny miłosne damsko-męskie, męsko-męskie, a nawet męsko-koźle (w tym wypadku w roli męskiej występuje satyr). Okazuje się, że nic, co ludzkie, nie było starożytnym obce.

Już jutro, w sobotę, neapolitańczycy ponownie będą oczekiwali cudu przemienienia krwi świętego Januarego. Ale w tym roku nie będą całować ampuły. W obawie przed rozprzestrzenieniem się świńskiej grypy, na którą zmarł trzy tygodnie temu jeden z mieszkańców miasta – pierwsza ofiara tej choroby we Włoszech – w tym roku poprzestaną jedynie na dotykaniu relikwii czołem.

[i]*Stanisław Grzybowski „Trzynaście miast”, Ossolineum, Wrocław 2000[/i]

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/235131,363783.html]Zobacz zdjęcia[/link][/b]

Co jakiś czas ksiądz unosi relikwiarz i potrząsa nim, by pokazać, że w oprawionej w srebro szklanej ampule faluje ciemny płyn. Scena rozgrywa się w katedrze św. Januarego (San Gennaro) w Neapolu. Karabinierzy czuwają nie nad bezpieczeństwem księdza, lecz nad bezpieczeństwem jednej z najcenniejszych rzeczy, jaką mają neapolitańczycy – krwi świętego Januarego, patrona miasta. W katedrze przechowywane są bowiem relikwie świętego – dwie ampuły z zaschniętą krwią i jego czaszka. Od setek lat (relikwie trafiły do katedry w 1497 roku) w rocznicę śmierci świętego, 19 września, krew przybiera postać płynną. Cud odbywa się też jeszcze przed pierwszą niedzielą maja, a czasami około 16 grudnia.

Pozostało 94% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy