Cztery scenariusze dla euro

- Niewyobrażalne stało się wyobrażalne. Grecja stoi właśnie na skraju bankructwa. A jeszcze niedawno zakładano, że coś takiego nie ma się prawa zdarzyć - pisze Witold M. Orłowski, profesor Politechniki Warszawskiej i główny doradca ekonomiczny PricewaterhouseCoopers

Publikacja: 07.05.2010 04:21

Witold M. Orłowski

Witold M. Orłowski

Foto: Fotorzepa, Justyna Cieślikowska

Taki rozwój wypadków wydawał się nierealny. Po pierwsze dlatego, że bankructwo nie może grozić krajom zaklasyfikowanym do grupy najwyżej rozwiniętych gospodarek świata. Uważano, że mają one z definicji sprawny rynek finansowy, zręczną politykę gospodarczą, a nade wszystko nieograniczone zaufanie inwestorów (w roku 2007 niemal wszystkie kraje wysoko rozwinięte miały najwyższy rating kredytowy AAA). Po drugie dlatego, że nic takiego nie może grozić krajowi członkowskiemu Unii Europejskiej, który zawsze może liczyć na solidarne wsparcie finansowe ze strony pozostałych (Grecja w latach 80. już raz skorzystała z takiego wsparcia). No i po trzecie dlatego, że bankructwo nie może grozić krajom używającym euro zamiast narodowych walut, bo zawsze będą one w stanie znaleźć na rynku tanie finansowanie swoich obligacji – które z punktu widzenia inwestorów będą równie bezpieczne jak obligacje niemieckie (jeszcze dwa lata temu różnice w oprocentowaniu dziesięcioletnich obligacji skarbowych poszczególnych krajów strefy euro były nieznaczne i nie przekraczały 0,25 pkt proc.).

W ciągu ostatnich kilku miesięcy wszystko to okazało się nieprawdą. Tkwiąca w recesji Grecja, obciążona gigantycznym długiem publicznym sięgającym 115 proc. PKB i ogromną dziurą budżetową, która wyniosła w 2009 roku 13,6 proc. PKB, stała się niemal pewnym kandydatem do bankructwa. Zwłaszcza gdy dodatkowo na jaw wyszły wszystkie statystyczne oszustwa, których dopuszczano się w tym kraju od lat, by ukryć przed inwestorami prawdziwy stan finansów publicznych.

Ratingi zostały natychmiast obniżone, stopy procentowe, które grecki rząd musi zaoferować inwestorom, chcąc sprzedać im obligacje, wzrosły momentalnie do poziomu trzykrotnie wyższego niż w przypadku obligacji niemieckich i dwukrotnie wyższego niż w przypadku polskich. Kraj wpadł w pułapkę zadłużenia, bo rosnące lawinowo koszty obsługi długu powodują dalszy wzrost deficytu budżetowego. Na dodatek w ogóle nie wiadomo, czy Grekom uda się sprzedać na rynku dostateczną ilość obligacji.

Innymi słowy, Grecja stoi na progu finansowej katastrofy, od której uratować ją może tylko międzynarodowa pomoc (sięgająca 110 miliardów euro pożyczka z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i od krajów strefy euro, głównie Niemiec i Francji) oraz radykalny program podwyżek podatków i drastycznych cięć wydatków publicznych. Oczywiście pod warunkiem, że inwestorzy jeszcze raz zechcą uwierzyć w obietnice naprawy, które składa rząd w Atenach.

Skoro niewyobrażalne stało się wyobrażalne – co dalej może się stać z euro? Kiedy ponad dekadę temu wprowadzano wspólną europejską walutę, powszechnie zakładano, że stanie się ona jednym z filarów stabilności globalnych finansów. Z biegiem czasu miała zastąpić dolara jako główna rezerwowa waluta świata, wzmacniając swój kurs wobec obciążonego długami amerykańskiego konkurenta. Miała na zawsze zapewnić Europie niską inflację i niskie stopy procentowe. No i wreszcie miała zdyscyplinować polityków gospodarczych w krajach Unii: wiedząc, że nie będzie już sposobów wykpienia się od zobowiązań poprzez druk pustego pieniądza, mieli zacząć ostrożniej gospodarować publicznym groszem i unikać deficytów budżetowych oraz nadmiernego zadłużenia.

Skoro wszystko to stanęło pod znakiem zapytania, co może się zdarzyć?

[srodtytul]Scenariusz optymistów[/srodtytul]

Optymiści mogą twierdzić, że poza przejściowymi kłopotami – nic wielkiego. Grecja otrzyma wielomiliardową pomoc od pozostałych krajów strefy euro, dzięki czemu sytuacja na światowych rynkach finansowych zostanie uspokojona. Inwestorzy nie mają przesadnego zaufania do rządu w Atenach, ale mają zaufanie do Berlina i Paryża, więc stopy procentowe w eurolandzie nie wzrosną.

Korzystając z taniego finansowania, ponaglani naciskami z Frankfurtu (siedziby Europejskiego Banku Centralnego, EBC) i czujnie kontrolowani przez MFW Grecy zostaną zmuszeni do przeprowadzenia bolesnej kuracji odchudzającej. Manifestacje rozwścieczonych związkowców się skończą, ludzie zaakceptują spadek płac i wzrost podatków. W ciągu dwóch lat rząd radykalnie ograniczy deficyt budżetowy, przeprowadzi reformę emerytalną, zacznie spłacać długi. Po długiej recesji gospodarka wreszcie ruszy z miejsca, a zachęceni obniżonymi cenami turyści masowo wrócą na greckie wyspy.

Jednocześnie zadziała odstraszający przykład. Inni członkowie eurolandu, przerażeni greckim piekłem, wezmą się do roboty i uporządkują swoje finanse publiczne, hamując wzrost zadłużenia publicznego. Inwestorzy docenią wysiłki Hiszpanów, Włochów i Portugalczyków, dając im swoisty kredyt zaufania. Jeśli zobaczą, że kraje te są zdeterminowane, by ograniczyć deficyty budżetowe, nie każą im płacić wyższych odsetek od obligacji i dadzą czas na przeprowadzenie niezbędnych reform. A kiedy do Europy na dobre powróci wzrost, Niemcy znów zrównoważą swój budżet, stabilizując fundamenty euro. Wspólna waluta się wzmocni, odzyska wiarygodność i stabilność, znów zacznie zwyciężać nad osłabionym dolarem. A strefa euro ponownie otworzy się na nowych członków, takich jak Polska, oczywiście znacznie bardziej skrupulatnie niż dawniej sprawdzając, czy kandydaci są odpowiednio przygotowani do przyjęcia wspólnej waluty.

Jest jeszcze druga wersja wydarzeń, też optymistyczna. Można sobie wyobrazić, że Grekom w końcu odmawia się pomocy (gdy Ateny nie wywiążą się z przyjętych zobowiązań co do reform), a kraj bankrutuje. Ale grecki PKB to przecież tylko nieco ponad 2 proc. PKB strefy euro! Greckie bankructwo nie spowoduje żadnych poważniejszych konsekwencji – poza jedną. Taką, że inne kraje przestraszą się jeszcze bardziej i jeszcze szybciej wprowadzą swoje własne reformy. A wtedy euro stanie na nogi tak samo, jak gdyby sprawy greckiej w ogóle nie było.

[srodtytul]Scenariusz pesymistów[/srodtytul]

Pesymiści widzą to zupełnie inaczej. Przed strefą euro stoją gigantyczne problemy związane z ryzykiem bankructwa. Ale nie chodzi o bankructwo rządu w Atenach – które rzeczywiście pewnie dałoby się przetrzymać. Chodzi o sytuację innych zadłużonych krajów, znacznie większych od Grecji. Pakiet pomocowy nie jest wcale wyborem, ale rozpaczliwą koniecznością. Jeśli bowiem Grecja mimo wszystko zbankrutuje albo jeśli mimo pomocy nie da się uspokoić inwestorów, to, co dziś uważamy za piekło, może się okazać dopiero jego przedsionkiem.

Inwestorzy zaczną cofać kredyt zaufania kolejnym krajom strefy euro, co spowoduje natychmiastowy wzrost oprocentowania obligacji, wpędzając je w pułapkę bez wyjścia. W krótkim czasie Portugalia i Hiszpania znajdą się dokładnie tam, gdzie dziś są Ateny. Ale z drobną różnicą. Grecja potrzebuje dla wyrwania się z matni pożyczki przekraczającej 100 miliardów euro. Ale uratowanie obu krajów iberyjskich wymagałoby już pomocy rzędu co najmniej 300 – 400 miliardów, a więc kwot podobnych do tych, które niedawno wydano na ratowanie upadających banków.

Jeśli nawet Niemcy i Francja ogromnym wysiłkiem zmobilizowałyby potrzebne sumy albo gdyby EBC zdecydował się – wbrew wszelkim regułom – na dodruk pieniędzy, by ratować europejskie rynki finansowe – efektem stałby się prawdopodobnie znaczny wzrost stóp procentowych w całej strefie euro. To oznaczałoby zapewne ponowną recesję zamiast oczekiwanego ożywienia.

Ale najgorsze zagrożenie i tak czaiłoby się stale za rogiem. Bo gdyby się okazało, że inwestorzy wycofują swój kredyt zaufania również dla obciążonych gigantycznym długiem publicznym Włoch (dług rzędu 115 proc. PKB, jak w Grecji!), to już naprawdę mógłby być finansowy Armagedon. Zwłaszcza że wraz z generalnym kryzysem finansowym strefy euro pod znakiem zapytania stanęłyby szanse uniknięcia bankructwa przez większość krajów europejskich.

To byłby koniec euro. Wybuchłaby inflacja, skończyłyby się sny o potędze. Europa, a wraz z nią cały świat, wpadłyby w gigantyczną recesję. A strefa euro zapewne po prostu by się rozpadła – bo skoro euro nie zdołało zapewnić tego, co sobie po nim obiecywano, po co je utrzymywać?

[srodtytul]Scenariusz szaleństwa[/srodtytul]

Jest jednak również kolejny scenariusz, który należy brać pod uwagę. Obecne problemy Grecji biorą się częściowo z faktu, że kraj ten nie emituje własnej waluty, ale używa euro emitowanych przez EBC we Frankfurcie. Musi więc również w euro spłacić swoje długi. Chyba że wystąpi ze strefy euro i wprowadzi na nowo drachmę. Wtedy Grecja byłaby w stanie spłacić każde zadłużenie, uruchamiając maszyny drukarskie. Tyle że zadłużenie zostałoby spłacone całkowicie bezwartościowym pieniądzem. Podobne myśli mogą przychodzić do głowy również innym krajom.

No tak, ale gdyby tak się stało, katastrofa byłaby murowana. Gdyby Grecy znowu wprowadzili drachmy albo Włosi liry, inwestorzy uznaliby to za pewny znak nadciągającej inflacji. Kupując obligacje, zażądaliby od rządu niewiarygodnie wysokich stóp procentowych. Odpowiedzią rządu stałoby się przyspieszenie druku pieniądza. A to prowadziłoby prosto do wybuchu hiperinflacji. Formalnie bankructwa by nie było, ale stałoby się to kosztem ogromnego kryzysu gospodarczego i utraty na wiele lat zaufania do krajowego pieniądza.

Gdyby sprawy potoczyły się w ten sposób, Niemcy mogliby odetchnąć z ulgą. Krajom, które dobrowolnie opuściłyby strefę euro, nie trzeba byłoby udzielać żadnej pomocy. Zepsute jabłka same wyskoczyłyby z koszyka, pozostałaby strefa euro mniejsza, ale silniejsza.

Dlaczego więc nazwałem to rozwiązanie scenariuszem szaleństwa? Bo w Atenach, Madrycie lub Lizbonie musieliby najpierw zwariować, żeby się dziś zgodzić na wyjście ze strefy euro. Niezależnie od tego, co wykrzykują na ulicach zrewoltowani związkowcy, dla wszystkich jest jasne, że póki kraj używa wspólnej waluty, Berlin nie może odmówić mu swojej pomocy. A bez tej pomocy katastrofa jest pewna.

[srodtytul]Scenariusz supereuro[/srodtytul]

No tak, nie ma prawnych mechanizmów, które pozwoliłyby wykluczyć ze strefy euro tych, którzy najbardziej nagrzeszyli i stoją dziś na progu katastrofy. Wystąpić ze strefy euro można tylko na własne życzenie. Ale to prowadzi nas do czwartego scenariusza, być może najbardziej prawdopodobnego, gdyby pomoc dla Grecji nie zdołała uspokoić rynku.

Jeśli nie można wyrzucić innych, może to Niemcy postanowią wyjść ze strefy euro? Berlin mógłby wybrać sobie kilku partnerów, którym wierzy i których chciałby ze sobą zabrać – Francję, kraje Beneluksu, kilka małych i stabilnych gospodarek ze środkowej i z północnej Europy – a następnie utworzyć nową, lepszą strefę nowej waluty, którą umownie nazwijmy supereuro. Unia podzieliłaby się na dobre, bo wejść do strefy supereuro byłoby niesłychanie trudno (nie wystarczyłoby spełnienie kilku prostych kryteriów z Maastricht, które potem można dowolnie łamać).

Supereuro pewnie stałoby się szybko silną i stabilną walutą. Ale sny o globalnej potędze, którą miała dać Europie wspólna waluta, prysły by raz na zawsze.

Taki rozwój wypadków wydawał się nierealny. Po pierwsze dlatego, że bankructwo nie może grozić krajom zaklasyfikowanym do grupy najwyżej rozwiniętych gospodarek świata. Uważano, że mają one z definicji sprawny rynek finansowy, zręczną politykę gospodarczą, a nade wszystko nieograniczone zaufanie inwestorów (w roku 2007 niemal wszystkie kraje wysoko rozwinięte miały najwyższy rating kredytowy AAA). Po drugie dlatego, że nic takiego nie może grozić krajowi członkowskiemu Unii Europejskiej, który zawsze może liczyć na solidarne wsparcie finansowe ze strony pozostałych (Grecja w latach 80. już raz skorzystała z takiego wsparcia). No i po trzecie dlatego, że bankructwo nie może grozić krajom używającym euro zamiast narodowych walut, bo zawsze będą one w stanie znaleźć na rynku tanie finansowanie swoich obligacji – które z punktu widzenia inwestorów będą równie bezpieczne jak obligacje niemieckie (jeszcze dwa lata temu różnice w oprocentowaniu dziesięcioletnich obligacji skarbowych poszczególnych krajów strefy euro były nieznaczne i nie przekraczały 0,25 pkt proc.).

Pozostało 90% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy