W słoneczne popołudnie zasiadam na tarasie lokalnej restauracji. Lekki wiatr przyjemnie chłodzi twarz, przede mną widok na drogę, las, a za nim czerwone dachy domów. Zadzieram głowę wysoko i patrzę na dymiący komin spalarni odpadów. Zamawiam dorsza.
Restauracja mieści się w Hogdalen, przy spalarni śmieci komunalnych. Dojazd na to przedmieście z centrum Sztokholmu zajął mi pół godziny. Zakład w Hogdalen można uznać za jeden z najlepszych w branży – ma 40 lat i spełnia najwyższe standardy w UE. Na pierwszy rzut oka nikt by tego nie powiedział.
– Ten dym, który widzimy, składa się głównie z pary – zapewnia Niclas Akerlund, dyrektor spalarni w Hogdalen należącej do fińskiego koncernu energetycznego Fortum.
Dziennie przyjeżdża tu 200 śmieciarek, rocznie przywożą 770 tys. ton śmieci – czyli tyle, ile rocznie produkuje się np. w Warszawie. Kierowcy zatrzymują pojazdy w ogromnej hali nad brzegiem zsypu. Unoszą przyczepy i sterty śmieci osuwają się pochylnią do „bunkra” – jak oficjalnie nazywa się miejsce osuszania i mieszania odpadów. Auta odjeżdżają do Sztokholmu, na ich miejsca przyjeżdżają następne i tak non stop, przez cały ranek. Po południu ruch w hali nieznacznie maleje.
– W tej hali zapach jest najmniej przyjemny – mówi Niclas, ale gdy otwiera przede mną drzwi do elektrociepłowni, w twarz uderza nieprzyjemna, ciepła woń popiołu.