Dyskusja o systemie emerytalnym trwa w najlepsze. Jeśli śledzić uważnie wszystkie komentarze, rysuje się jasny i czytelny obraz. Jedna strona sporu, pod wodzą pani minister pracy, wskazuje na OFE jako źródło wszelkiego zła – z jednej strony fundusze domagają się od państwa zasilania dziesiątkami miliardów złotych, co prowadzi do wzrostu długu publicznego, z drugiej inwestują pieniądze przyszłych emerytów nieefektywnie, wypracowując śmiesznie niskie przyszłe emerytury (a wysokie zyski tylko dla siebie samych).
Po drugiej stronie frontu stoi zespół ekspertów emerytalnych pod wodzą ministra Boniego. Ich zdaniem, wprowadzona w roku 1998 reforma rozwiązuje większość naszych problemów, choć niezbędne jest udoskonalenie sposobu funkcjonowania OFE, tak by ze sobą silniej konkurowały.
[ul][li] [/li][/ul] Za obu walczącymi grupami zgromadziły się spore obozy komentatorów. Z punktu widzenia obozu niechętnego OFE mamy do czynienia z typowym liberalnym oszustwem – wyprowadzeniem pieniędzy z dobrego ZUS, po to by zyskami mogły się napaść pazerne, prywatne firmy. Dla tego obozu nie ma wątpliwości, że OFE trzeba zlikwidować, a składki emerytalne w całości lokować w ZUS, bo tylko w ten sposób zapewni się ludziom godziwe emerytury. Z kolei z punktu widzenia obozu broniącego OFE, obecna wojna to nic innego, jak próba skoku na kasę – zawłaszczenia przez ZUS zgromadzonych w OFE oszczędności.
[ul][li] [/li][/ul] Rzecz w tym, że ani jeden obóz, ani drugi nie mają racji – a raczej prezentują tylko wygodną dla siebie część prawdy, nie odnosząc się do całości problemu.
A problem brzmi następująco: system emerytalny już dziś wypłaca o kilkadziesiąt miliardów złotych świadczeń więcej, niż zbiera składek. W przyszłości, wobec procesów starzenia się społeczeństwa, sytuacja będzie się tylko pogarszać.