14 stycznia 2011 r. to przede wszystkim ważny dzień dla Małgorzaty Krasnodębskiej-Tomkiel. Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów udowodniła w pełni, że zasługuje na miano żelaznej damy. Ochrzciły ją nim media, gdy twardo broniła stanowiska urzędu wobec fuzji dwóch energetycznych spółek, mając przeciw sobie nie tylko ministra skarbu, ale i premiera, od którego zależy jej posada.
Wczorajszą decyzją pokazała, że w przypadku, gdy transakcja może zagrozić interesom konsumentów, naciski polityczne nie mają znaczenia.
Pokrzyżowała jednak plany rządu. To, czy szef Rady Ministrów potrafi przełknąć niezadowolenie z tego powodu i uszanować niezależność urzędu antymonopolowego, pokażą najbliższe tygodnie. Ale jedno jest pewne – nawet gdyby prezes Krasnodębska miała stracić posadę, a jej ewentualny następca miałby inne zdanie na temat wpływu niedoszłego przejęcia na rynek, nie da się już nic odkręcić. Fuzja została zamrożona co najmniej na rok, bo w jej sprawie musi się najpierw wypowiedzieć Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, do którego odwoła się PGE. A sądowe młyny mielą raczej wolno.
Resort skarbu był tak pewien uzyskania przez energetyczną spółkę zgody UOKiK, że uwzględnił środki ze sprzedaży akcji Energi w memoriałowych przychodach z prywatyzacji za ubiegły rok (dotyczą one zawartych i parafowanych umów), uzyskując tym samym rekordową kwotę 29,9 mld zł. Rzeczywiste, kasowe przychody, choć też bardzo wysokie, były mniejsze właśnie o 7,5 mld zł, czyli o kwotę uzgodnioną z PGE, i tym samym odbiegały nieco od tego, co założono w ustawie budżetowej (25 mld zł).
Minister skarbu Aleksander Grad mimo perspektywy braku 7,5 mld zł w przyszłorocznej kasie może jednak spać spokojnie. Po pierwsze, budżetowy plan na 2011 r. zakłada tylko 15 mld zł przychodów z prywatyzacji i gdy go układano, nie uwzględniał sprzedaży Energi ani Enei, bo miało do nich dojść w ubiegłym roku. Gdyby sfinalizowano obie te transakcje, minister mógłby się pochwalić przekroczeniem planu o 100 proc.