Ale pesymizm tej kategorii inwestorów utrzymuje się już od dwóch miesięcy, a amerykańskie indeksy mimo to nieprzerwanie zwyżkują.
Insiderami nazywa się pracowników wysokiego szczebla, którzy obracają akcjami swoich spółek. Najczęściej otrzymują oni te papiery jako element pensji lub premii. W efekcie prawie zawsze sprzedają ich na otwartym rynku więcej, niż kupują. Jak wynika z wyliczeń serwisu Vickers, średnio w minionych czterech dekadach liczba akcji zbywanych przez insiderów przekracza 2,5-krotnie liczbę akcji nabywanych.
Ponadprzeciętne wartości tego wskaźnika oznaczają, że insiderzy spodziewają się przeceny walorów swoich firm, co uważa się zwykle za sygnał do wyprzedaży. Dysponują oni bowiem informacjami niedostępnymi dla przeciętnego inwestora, więc mają lepsze rozeznanie co do odpowiedniej wyceny swoich spółek.
Wskaźnik Vickers uważany jest więc za dość skuteczny prognostyk koniunktury na Wall Street. Przykładowo, gdy w połowie kwietnia 2010 r. jego wartość zbliżała się do 7,8, wkrótce rozpoczęła się dwumiesięczna korekta.
W minionym tygodniu stosunek liczby akcji sprzedawanych do kupowanych przez insiderów wynosił 5,45, znacznie powyżej historycznej średniej. Czyżby więc indeksy S&P 500 i Dow Jones Industrial Average, które ustanowiły wczoraj nowe rekordy hossy, znów czekały spadki? David Coleman, redaktor serwisu Vickers, jest przekonany, że tak. Subskrybentom rekomenduje, aby w swoich portfelach akcyjnych trzymali aż 81 proc. gotówki.