Niemiecki gigant buduje właśnie Toskanię dla międzynarodowych turystów. Położona między Florencją a Pizą wioska Castelfalfi zostanie zamieniona w Toskanię, jaką znamy z katalogów turystycznych. Tyle że nie będzie to jeden hotel czy rezydencja, ale 11 km kw. pierwszorzędnego toskańskiego krajobrazu. Znajdziemy tam wszystko, co potrzebne do ekskluzywnego wypoczynku. A więc gorące słońce i błękitne niebo. Chwiejące się na wietrze cyprysy i aleje wysadzane piniami. Uginające się pod ciężarem owoców drzewa oliwne. Wypełnioną zapachem pieczonego ciasta lokalną pizzerię. Ale też eleganckie pole golfowe i baseny. I ekskluzywne wille wypełnione Niemcami, Brytyjczykami, Szwajcarami, Francuzami i Skandynawami. A skoro jesteśmy w Toskanii, to gdzie Włosi? Będzie Giuseppe prowadzący bar i Piero przycinający żywopłoty i drzewa.
Reportaż o ambitnym projekcie TUI można przeczytać na międzynarodowej stronie internetowej niemieckiego tygodnika „Spiegel". Inwestycja budzi trochę kontrowersji wśród lokalnej społeczności i lewicowych władz. W czasie wojny Niemcy strzelali tam do partyzantów, potem przybyły fale turystów znad Renu, teraz cały teren przejęło niemieckie biuro. Jednak z drugiej strony to szansa dla zaniedbanej okolicy. Co prawda położonej w Toskanii, ale niemającej takiej renomy jak Chiantishire, czyli żartobliwie nazwany tak region winny Chianti między Florencją a Sieną, ukochany przez Brytyjczyków i Amerykanów.
W ostatnim czasie pojawiły się, głównie w Niemczech, postulaty międzynarodowego zarządu nad procesem prywatyzacji w Grecji. Rząd w Atenach sam nie potrafi sobie poradzić z tak wielką operacją, która ma przynieść 50 mld euro, więc mieliby mu pomóc eksperci. Proponuję wykorzystanie jako model eksperymentalnej toskańskiej wioski opisanej przez niemiecki tygodnik. W końcu co lepszego Grecja ma na sprzedaż niż swoje krajobrazy, słońce i cudowną wakacyjną atmosferę? Jedzenie i wino, ale ono jest prywatne. Na dziełach Platona i Arystotelesa też się już nie zarobi – z powodu upływu ponad dwóch tysięcy lat prawa autorskie się przedawniły i w wersji elektronicznej można prace wielkich filozofów kupić za mniej niż 4 złote, a trafiają się i darmowe okazje. Cóż więc pozostaje? Bo przecież nie surowce naturalne. Nie słychać też o zaawansowanych produktach made in Greece, które podbijałyby zagraniczne rynki. A rynek wewnętrzny liczący 11 mln niezbyt zamożnych Greków, którzy w najbliższych latach będą głównie zaciskać pasa, nie wydaje się zbyt atrakcyjny. Nie mówiąc o silnych związkach zawodowych, które stawią opór każdemu zagranicznemu inwestorowi próbującemu restrukturyzować państwowe przedsiębiorstwo. Akcje poczty, wodociągów czy kolei wcale więc nie muszą się tak łatwo sprzedawać. Nawet, a może tym bardziej, jeśli wezmą się do tego eksperci z Treuhandanstalt, którzy z ogromnymi stratami sprzedawali przedsiębiorstwa z NRD.
Zatrudnijmy więc prawdziwych specjalistów z TUI i prywatyzujmy krajobraz. Zamożni Niemcy, Brytyjczycy czy Skandynawowie na pewno chętnie zapłacą za możliwość oglądania greckiego morza z własnego domku położonego w dobrze zorganizowanej i luksusowej greckiej wiosce. A że lokalnych mieszkańców może denerwować ta inwazja? Niech pomyślą o alternatywie: wiosce Chińczyków. Bo tego boją się w toskańskim Castelfalfi. – Niemców przynajmniej znamy – mówi cytowany przez „Spiegla" działacz włoskiej organizacji ekologicznej.