- Dziś z telemedycyny korzystamy prawie wszyscy, nie tylko lekarze, ale również pacjenci choć niejednokrotnie ani jedni, ani drudzy nie zdają sobie z tego sprawy – przekonuje dr Wojciech Glinkowski, prezes Polskiego Towarzystwa Telemedycyny. - Każda gałąź medycyny korzysta z nowych rozwiązań technologicznych, które mieszczą się w haśle telemedycyna – dodaje.
Przypomina, że ścisła definicja przyjęta prze PTM określa, że telemedycyna zachodzi tam, gdy usługa wykonywana jest dla pacjenta oraz zachodzi, gdy jednocześnie przy realizacji usługi, lekarz ponosi odpowiedzialność zawodową. Jego zdaniem w sytuacjach, gdy ten ostatni warunek nie jest spełniony należy mówić raczej szerzej: o „e-zdrowiu".
Zdaniem Małgorzaty Myki, lekarza specjalisty medycyny ratunkowej i katastrof, w ratownictwie, telemedycyna, to jedynie transmisja odczytu EKG do specjalisty i pracowni, która może przeprowadzić zabieg bezpośrednio ratujący życie. - To za mało: ratownicy powinni mieć możliwość zdalnego skonsultowania się z każdym specjalistą, aby szybciej zweryfikować własną diagnozę – mówi Myka.
Z kolei dr Andrzej Kurowski twierdzi, że telemedycyna codziennej pracy to w praktyce transmisja danych i wyników badań pacjentów w obrębie placówki.
Przyczyna rozbieżności podejść specjalistów, to brak sukcesów w stworzeniu jednolitego, ogólnokrajowego systemu, pozwalającego na wykorzystanie rozwiązań łączących służbę zdrowia i technologie internetowe oraz transmisję danych zwykłemu „Kowalskiemu". Najnowszy raport firmy doradczej CASE diagnozuje: „próby stworzenia systemu ogólnokrajowego zawiodły i polska telemedycyna, to pojedyncze projekty będące na ogół efektem indywidualnych inicjatyw".