– Problem z kryteriami z Maastricht jest taki sam jak z kryteriami członkostwa w Unii Europejskiej. Bardzo skrupulatnie się ich przestrzega, gdy kraj wchodzi do strefy, ale potem już trudniej kontrolować, gdy jest wewnątrz – zauważa Fabian Zuleeg, ekspert European Policy Centre w Brukseli.
Głęboki kryzys w strefie euro nie rozpętał dyskusji na temat kryteriów przyjęcia wspólnej waluty, ponieważ zdaniem ekonomistów to nie warunki zapisane w traktacie z Maastricht są źródłem dzisiejszych problemów. W zasadzie do kryteriów obejmujących limity fiskalne, inflację oraz stabilność kursu walutowego nikt nie ma zastrzeżeń.
Wygodna interpretacja
Jeśli chodzi o limity fiskalne, w traktacie z Maastricht ustalono, że dług publiczny nie może przekraczać 60 proc. produktu krajowego brutto, a deficyt sektora finansów publicznych 3 proc. PKB. Z kolei inflacja nie może być wyższa niż średnia w trzech najlepszych pod tym względem krajach UE powiększona o 1,5 pkt proc. Natomiast długoterminowa stopa procentowa nie powinna przekraczać średniej w trzech krajach Unii Europejskiej o najniższej inflacji powiększonej o 2 pkt proc. Wreszcie waluta narodowa musi przez dwa lata pozostawać w ERM II (europejskim mechanizmie kursów walutowych) i odchylenia jej kursu od centralnego parytetu nie mogą być większe niż plus/minus 15 proc.
– Nie ma dowodów, że te wymagania są niepotrzebne czy zostały ustalone na niewłaściwym poziomie – mówi Fabian Zuleeg.
Na pewno problemem była ich interpretacja. Zamiast uznawać limity długu i deficytu za maksymalne, państwa często traktowały je jako punkt docelowy. Twierdziły też, że deficyt na przykład na poziomie 2,9 proc. PKB jest świadectwem zdrowych finansów publicznych.