Rz: Od pięciu lat pracuje pan jako marszand we Francji. Proszę wyjaśnić, na czym polega fenomen legendarnej firmy Hotel Drouot. Jest ona symbolem francuskiego rynku antykwarycznego, tak jak symbolem światowego rynku jest Sotheby's czy Christie's.
Maurycy Mielniczuk: Tradycje Hotelu Drouot sięgają pierwszej połowy XIX w. W obecnej nowoczesnej siedzibie, oddanej do użytku w 1980 r., znajduje się 16 sal aukcyjnych, magazyny, biura. Codziennie odbywa się tu równocześnie do 16 licytacji organizowanych przez różne domy aukcyjne. Nie ma numerów licytacyjnych. Uczestnicy nie rejestrują się. Licytują przedmioty i wykupują je. Wszystko opiera się na zaufaniu do klienta. Niewykupienie towaru zdarza się sporadycznie. W sumie w sezonie w Drouot odbywa się ponad tysiąc aukcji. A są jeszcze aukcje w całej Francji. Podaż dzieł sztuki i antyków jest duża, bo mieszczańskie społeczeństwo zgromadziło przez wieki bogactwa. Drouot to firma lokalna. Nie ma co jej porównywać do firm o globalnym zasięgu, takich jak np. Sotheby's.
Odbywają się tam dwa podstawowe rodzaje aukcji.
Pierwszy to aukcje bieżące prowadzone bez katalogu. Wyprzedaje się na nich przede wszystkim zawartość mieszkań lub domów po śmierci właścicieli albo przedmioty pochodzące z sądowego podziału majątków. Na tych aukcjach przedmioty muszą być sprzedane, nie mają cen rezerwowych. Jeśli na jakiś przedmiot jest jeden chętny i proponuje np. 10 euro, to za tyle kupuje. Przed laty łatwiej było na tych aukcjach odkryć skarby. Dziś obiekty dokładniej badają eksperci. Zdarza się jednak, że małe domy aukcyjne, żeby obniżyć koszty, nie angażują ekspertów. Wtedy można coś znaleźć.
Druga kategoria to aukcje z katalogiem i z ekspertami.