Jędrzej Bielecki: Polska w pierwszej lidze Unii. Nowa strategia dyplomatyczna rządu Tuska

Wstrzymać Amerykę, ruszyć Europę: rząd stawia na przewrót kopernikański w dyplomacji.

Aktualizacja: 07.02.2024 06:04 Publikacja: 07.02.2024 03:00

Po Kijowie (na zdjęciu Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski) celami kolejnych wizyt zagranicznych polski

Po Kijowie (na zdjęciu Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski) celami kolejnych wizyt zagranicznych polskiego premiera mają być Paryż i Berlin. To czytelny znak zmiany sojuszy.

Foto: Polish Prime Minister Press Service / AFP

Mam gdzieś NATO – Ann Applebaum sięgnęła do najbardziej dosadnego cytatu z Donalda Trumpa, zapisanego we wspomnieniach jego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona, aby rozpocząć w najnowszym wydaniu „The Atlantic” analizę skutków jego ewentualnego powrotu do Białego Domu. – Jeśli zostanie wybrany, skończy z naszym zaangażowaniem w europejski sojusz – przekonuje amerykańska publicystka.

Żona Radosława Sikorskiego nie piastuje żadnych stanowisk w polskim rządzie. Wiadomo jednak, że ma ogromny wpływ na sposób myślenia szefa polskiej dyplomacji. Jej oceny są więc z pewnością jednym z kluczy, jeśli nie kluczem najważniejszym, do zrozumienia wizji nowej polityki zagranicznej Polski.

Inne myślenie o relacjach z Waszyngtonem

Punktem wyjścia jest tu przeświadczenie, że na Ameryce polegać już nie można w takim stopniu, jak to było przez pierwsze 35 lat istnienia wolnej Polski. I to można usłyszeć na korytarzach władzy w Warszawie. Mamy bowiem do czynienia z tektoniczną zmianą w podejściu Waszyngtonu do Unii, która zaczęła się już za Baracka Obamy: „Amerykanie zrozumieli, że to w starciu z Chinami, w rozgrywce o Tajwan zdecyduje się, kto w XXI wieku będzie pierwszą potęgą świata. Europa będzie miała w tym starciu drugorzędne znaczenie” – zakłada to rozumowanie. Powrót do Białego Domu Trumpa, który popierał brexit i był pierwszym amerykańskim prezydentem sprzeciwiającym się integracji europejskiej, przyspieszyłby rewolucję w amerykańskiej polityce zagranicznej. Polska zapewne musiałaby wtedy dokonać wyboru między, jak to określił Aleksander Kwaśniewski, „ojcem i matką”, czyli Ameryką i Unią (Niemcami). Ale i bez udziału miliardera przebudowa Stanów Zjednoczonych będzie trwała dalej.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Ostrożnie z tą dyplomatyczną rewolucją. Czy znamy cenę rezygnacji z weta?

Taka analiza relacji z Waszyngtonem różni się radykalnie w stosunku do podejścia do bezpieczeństwa kraju za rządów PiS-u. Za sprawą Jarosława Kaczyńskiego wszystko stawiano wtedy na jedną, amerykańską, kartę. Więcej: Warszawa starała się nawiązać uprzywilejowane, dwustronne relacje z samym Trumpem, nie dostrzegając śmiertelnego zagrożenia, jakie niesie dla Polski jego prezydentura. Nie pomagały ostrzeżenia z 2018 roku, że miliarder myśli o wyprowadzeniu Ameryki z sojuszu, co zostawiłoby nasz kraj na lodzie. Ani mierne wyniki negocjacji w sprawie zbudowania w naszym kraju Fortu Trump. Gdy więc w listopadzie 2020 roku Joe Biden został wybrany na nowego prezydenta kraju, Andrzej Duda zwlekał z uznaniem wyborczej klęski Trumpa. Ale i znacznie później Kaczyński podporządkował się wetu Waszyngtonu wobec lex Tusk i utrzymał prawo TVN do nadawania, byle zachować sojusz z Amerykanami. Jednocześnie prezes PiS i dziś nie krytykuje Trumpa mimo jego coraz bardziej niepokojących deklaracji, w szczególności w sprawie Ukrainy. Dla niego wszystko, co dzieje się za Atlantykiem, jest godne pochwały.

Tu znowu różnica między obecnym a poprzednim rządem jest radykalna. Teraz, tłumaczy Applebaum, Trump spełni swoje groźby wyprowadzenia Stanów Zjednoczonych z NATO nie tylko dlatego, że ma o wiele większe doświadczenie polityczne i kontroluje bez reszty Partię Republikańską, ale także dlatego, że zamiast współpracownikami z renomą, jak sekretarz obrony James Mattis, będzie otaczał się potakiwaczami, którzy zaakceptują nawet jego najbardziej szalone pomysły.

Reperacje od Niemiec na drugi plan

Ale jest i druga, powiązana z tą pierwszą, konstatacja, do jakiej dochodzą polskie władze: Władimir Putin nie zamierza przegapić okazji, kiedy Trump będzie w Białym Domu, a Marine Le Pen (być może od 2027 roku) w Pałacu Elizejskim, aby zadać decydujący cios potędze Zachodu i naprawić największy, jak uważa, dramat poprzedniego stulecia, jakim był rozpad Związku Radzieckiego. Dlatego w polskiej ekipie rządowej panuje przekonanie, że jeśli nadarzy się po temu okazja, rosyjskie wojska przekroczą granicę NATO, najpewniej w krajach bałtyckich. A to oznaczałoby upadek europejskiej architektury bezpieczeństwa i konflikt na skalę światową.

Zagrożenie, jakie niesie Rosja, jest podobnie oceniane zarówno przez PiS, jak i demokratyczną koalicję. Ale już propozycje działań, jakie należy w związku z tym podjąć, są różne.

Ekipa Tuska uważa, że groźba jest tak wielka, iż wszystko musi zostać podporządkowane temu, aby nigdy się nie spełniła. Chodzi w pierwszym rzędzie o zbudowanie alternatywy dla coraz mniej pewnego sojuszu z Amerykanami. A może być ona tylko jedna: europejska obrona. Temu celowi mają służyć symbole: po Ukrainie to do Francji i Niemiec ma w pierwszej kolejności polecieć z zagraniczną wizytą Donald Tusk. Z tego też powodu tak w relacjach z Berlinem, jak i Paryżem chodzi o wyczyszczenie przedpola z drugorzędnych problemów, które przez lata utrudniały nawiązanie bliższych relacji.

Ameryka w starciu z Chinami przekona się, czy pozostanie numerem jeden na świecie

W pierwszym przypadku mowa w szczególności o reparacjach: w czasie wizyty nad Sprewą Radosław Sikorski podjął ten temat jakby od niechcenia, apelując do swojej odpowiedniczki Annaleny Baerbock o „kreatywność” w tej sprawie. Obalił też tabu z czasów Kaczyńskiego, mówiąc, że zasadniczo nie widzi przeszkód dla wzmocnienia przez niemieckich żołnierzy polskiego odcinka flanki wschodniej, bo przecież Republika Federalna jest „sojusznikiem” Polski.

W przypadku Francuzów drogę do bliskiego współdziałania ma przetrzeć nowa zasada wyboru kontrahentów przy realizacji wielkich zamówień na uzbrojenie czy budowę kolejnej elektrowni jądrowej: to już nie będzie obszar zarezerwowany dla Waszyngtonu, ale uzyskają do niego dostęp inni (czytaj Paryż).

Trójkąt Weimarski powraca

Zwieńczeniem tego pojednania z Francją i Niemcami ma być renesans Trójkąta Weimarskiego. Po części powód jest taktyczny: do pełnego pokonania PiS-u Tusk potrzebuje zwycięstwa w wyborach samorządowych, europejskich i prezydenckich. Jeszcze przez rok woli więc nie wystawiać się na zarzuty Kaczyńskiego o uległość wobec Berlina. W trójkącie z udziałem Francji rewolucja w polskiej dyplomacji jest zaś łatwiejsza do przełknięcia dla bardziej konserwatywnego elektoratu.

Ale w zamyśle polskich władz Trójkąt Weimarski ma też przejąć w Unii zupełnie wyjątkową rolę. To swoisty triumwirat, który de facto będzie kierował całą Wspólnotą. Zgodnie z tą logiką Francja reprezentuje nie tylko siebie, ale też całe południe zjednoczonej Europy. Niemcy to Europa Środkowa, a Polska to cały wschód Unii. Kto miałby więc oprzeć się Weimarowi?

W Paryżu i Berlinie taka wizja jest do zaakceptowania przede wszystkim dlatego, że obie stolice przechodzą przez okres wyjątkowej słabości. Pozbawiony większości w Zgromadzeniu Narodowym Emmanuel Macron i szorujący po dnie w sondażach Olaf Scholz stracili siły, aby skutecznie przewodzić całej Unii. Chętnie dokooptują do francusko-niemieckiego tandemu trzeciego gracza.

Czytaj więcej

Rząd Donalda Tuska stawia mocniej na Francję i Niemcy kosztem USA

Ale spełnienie takiej wizji nie byłoby możliwe, gdyby ekipa Tuska nie odeszła od strategii blokowania wszelkich zmian prowadzących do większej integracji w Unii. Macron i Scholz są przekonani, że zjednoczona Europa musi stać się poważnym graczem politycznym na arenie międzynarodowej, a nie tylko strefą współpracy gospodarczej. To wymusza nie tylko wojna w Ukrainie, ale także imperialne ambicje Xi Jinpinga i balansowanie na skraju wojny Bliskiego Wschodu.

Przedstawiciele polskich władz sygnalizują więc gotowość do podjęcia rokowań w sprawie zniesienia czy przynajmniej daleko idącego ograniczenia użycia weta w Radzie UE w sprawach zagranicznych i bezpieczeństwa. Ich zdaniem to oczywisty wniosek z zachowania Viktora Orbána w sprawie sankcji wobec Rosji. Tej reformie miałaby jednak towarzyszyć zmiana systemu kwalifikowanej większości, który został zapisany w traktacie lizbońskim. Pozwala on Niemcom i Francji przy pomocy Luksemburga i Malty na blokowanie wszelkich decyzji w Radzie UE: faktyczne weto dla francusko-niemieckiego tandemu. Polska chciałaby mieć zbliżony wpływ na decyzje Brukseli. Domaga się też jasnego (traktowego) powiązania tej rewolucji z przyjęciem do UE Ukrainy.

W ten sposób rząd, który uważa zarówno Trójmorze, jak i Wyszehrad za martwe, wchodzi do pierwszej, europejskiej ligi. Po raz pierwszy rozwija wizję rozwoju całej Unii, a nie tylko polskich rewindykacji.

Mam gdzieś NATO – Ann Applebaum sięgnęła do najbardziej dosadnego cytatu z Donalda Trumpa, zapisanego we wspomnieniach jego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona, aby rozpocząć w najnowszym wydaniu „The Atlantic” analizę skutków jego ewentualnego powrotu do Białego Domu. – Jeśli zostanie wybrany, skończy z naszym zaangażowaniem w europejski sojusz – przekonuje amerykańska publicystka.

Żona Radosława Sikorskiego nie piastuje żadnych stanowisk w polskim rządzie. Wiadomo jednak, że ma ogromny wpływ na sposób myślenia szefa polskiej dyplomacji. Jej oceny są więc z pewnością jednym z kluczy, jeśli nie kluczem najważniejszym, do zrozumienia wizji nowej polityki zagranicznej Polski.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Dyplomacja
Nie tylko Węgry nie dostaną środków z budżetu UE? Bruksela może ukarać kolejny kraj
Dyplomacja
Wołodymyr Zełenski wskazał nowego szefa MSZ
Dyplomacja
Beniamin Netanjahu nie chce wycofać wojsk ze Strefy Gazy, bo boi się, że tam nie wrócą
Dyplomacja
Kreml wyjaśnia, dlaczego musi zmienić doktrynę nuklearną
Dyplomacja
Wielka Brytania wstrzymuje eksport części uzbrojenia do Izraela
Materiał Promocyjny
Citi Handlowy kontynuuje świetną ofertę dla tych, którzy preferują oszczędzanie na wysoki procent.