„Słowacja w szoku”, „Koniec złotej ery gospodarki”, „Tygrys Środkowej Europy traci pazury”, „Słowacka gospodarka pod kreską”, „Lewica będzie musiała wziąć się do roboty” – wieszczą tytuły słowackich dzienników. To echa fatalnych danych o spadku o 5,6 proc. PKB w I kw. tego roku. Nikt z szanowanych polityków i ekonomistów oficjalnie nie wini za taki stan gospodarki przystąpienia tego kraju od stycznia tego roku do strefy euro. Wielu z nich uważa, że mimo obecnej sytuacji euro wręcz umożliwi tańsze finansowanie deficytu budżetowego. Główny sprawcy kryzysu to zapaść na świecie i działania rządu.
– To wynik źle rządzonego państwa. Zamiast zmniejszać obciążenia dla przedsiębiorców, które na Słowacji należą do najwyższych na świecie, i obniżać podatki, rząd premiera Roberta Fico rozrzuca pieniądze na cele socjalne i dotuje nowe miejsca pracy. Nie tędy droga – ostrzega Ivan Miklosz, były minister finansów i autor reform gospodarczych w byłym prawicowo-liberalnym rządzie premiera Mikulasza Dzurindy.
Według niego deficyt budżetu rośnie z miesiąca na miesiąc. Pod koniec maja wyniósł 830 mln euro, podczas gdy w całym roku 2009 miał nie przekroczyć miliarda euro. Urzędy podatkowe sygnalizują ogromne problemy z egzekucją podatków. Do początku czerwca ściągnięto ich o jedną trzecią mniej w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku.
[wyimek]2,6 proc. spadku PKB w 2009 roku dla słowackiej gospodarki prognozuje Komisja Europejska[/wyimek]
Lewica odrzuca krytykę opozycji. Rząd zapowiedział wdrożenie planu o wartości 332 mln euro mającego na celu pobudzenie tworzenia miejsc pracy i popytu wewnętrznego. Deputowani rządzącej koalicji nie dopuścili do zwołania nadzwyczajnego posiedzenia parlamentu, na którym opozycja miała przedstawić swój program walki z kryzysem.