Kontynuacja programu Rodzina 500+, podwyżki w sferze budżetowej, jednorazowe dodatki dla emerytów, obniżenie wieku emerytalnego, bezpłatne leki dla seniorów, większe dopłaty do ubezpieczeń rolniczych, większe wydatki na obronę narodową i infrastrukturę drogową – to wszystko ma się zmieścić w przyszłorocznej kasie państwa. Tak wynika z informacji o wstępnym projekcie budżetu przedstawionych przez resort finansów, którym we wtorek zajmie się rząd.
To kosztowne plany, które według szacunków „Rzeczpospolitej" w sumie mogą pochłonąć nawet 31 mld zł. Największa pozycja to oczywiście program 500+, który będzie kosztować 22,5 mld zł (w tym roku na dodatki na dzieci rząd po części zarobił, sprzedając częstotliwości LTE za 9,2 mld zł). Kosztowny jest też zapowiedziany powrót do niższego wieku emerytalnego (od października), co obciąży finanse państwa kwotą 2,5 mld zł.
Budżetowe zapowiedzi nie są zaskoczeniem, ponieważ już od dawna PiS deklaruje, że nie ma zamiaru wycofywać się ze swoich obietnic. Ale z jednej musi się wycofać – obniżenia stawek VAT od początku 2017 r. Choć w poniedziałek resort finansów nie mówił o tym wprost, oznaczałoby to, że podatnicy nie zobaczą w swoich portfelach 6,2 mld zł.
Rząd planuje też rekordowo dużą dziurę w kasie – aż 59,3 mld zł. Ale nawet tak ogromny deficyt nie gwarantuje dopięcia budżetu. Potrzeba jeszcze 10 mld zł dodatkowych dochodów ze wzrostu ściągalności podatków. – Budżet jest napięty jak struna, a resort finansów, używając młodzieżowej terminologii, jedzie po bandzie – komentuje Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
– Wystarczy, że wypadnie jeden z elementów skomplikowanej układanki gospodarczo-budżetowej, a budżet i finanse publiczne przekroczą limity dla deficytu – dodaje Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku. A to oznacza, że nasze finanse zacznie nadzorować Bruksela.