Zamiast fety z okazji wodowania najdroższego okrętu III RP, korwety Gawron, w pogrążonej w zapaści gdyńskiej Stoczni Marynarki Wojennej trwają protesty związkowców przeciw zwolnieniom. – Musimy restrukturyzować firmę, bo toniemy – apeluje zarząd.
W samą budowę korwety zainwestowano już prawie 400 mln zł, lecz w tym roku inwestor, czyli MON, zamroził finansowanie całego przedsięwzięcia wartego 1,3 mld zł. Armii wystarczyło pieniędzy jedynie na zapłacenie 1,4 mln zł za ubezpieczenie okrętu – pierwszego budowanego od podstaw w ostatnich 15 latach. Wynegocjowana w końcu zeszłego roku umowa z holenderskim Thalesem na instalację zintegrowanego systemu walki za prawie 800 mln zł pozostaje w zawieszeniu.
Nawet jednak kontynuowanie budowy licencyjnej korwety nie zbawi gdyńskiej stoczni. Zadłużona firma kolejny już rok znajduje się na krawędzi upadłości i regularnie ma kłopoty z utrzymaniem płynności. Przyczyna nie leży w braku zamówień. Resort obrony narodowej przyznaje, iż gdyńska stocznia jest ekskluzywnym partnerem armii przy remontowaniu i modernizowaniu jednostek Marynarki Wojennej. Nikt inny nie jest w stanie naprawiać systemów uzbrojenia eksploatowanych w polskiej flocie, a na remonty łodzi podwodnych SMW ma praktycznie wyłączność. MON ocenia, że wartość corocznych zleceń wynikająca z bieżących planów remontowych może sięgać nawet 80 mln zł.
Tyle że wojskowych planistów do krańcowej irytacji doprowadza fakt, że zleconych zadań stocznia nie wykonuje w terminie. Obecnie SMW ma umowę z MON na remont ośmiu okrętów, ale cztery z nich miały być oddane Marynarce jeszcze w zeszłym roku.
Robert Rochowicz, rzecznik MON, podkreśla, że armia reguluje swoje rachunki wobec stoczni natychmiast po wykonaniu zadania. MON wypomina jednak, że z zeszłorocznych zleceń wartych ponad 70 mln zł, stocznia wykonała i rozliczyła niespełna jedną trzecią. W tym roku przeterminowane i nowe umowy mają już wartość przekraczającą 110 mln. MON nie ma jednak żadnej pewności, że zostaną wykonane.