W największym po zakupach samolotów F-16, konkursie na dostawy sprzętu dla armii, uczestniczą prawdziwi potentaci: włosko-brytyjska AgustaWestland, francusko-niemiecki Eurocopter i amerykański Sikorsky Aircraft. Rozstrzygnięcie przetargu i podpisanie umów spodziewane jest w pierwszej połowie przyszłego roku.
Rywalizacja o polskie zamówienia już się zaczęła i będzie zacięta, bo firmy walczą również o warte kolejne miliardy złotych dostawy następnych stu helikopterów, w tym uderzeniowych, po 2018 roku.
Jeden śmigłowiec do różnych zadań
Helikopterowi rywale, którzy biją się o zamówienia na dostawy 70 maszyn, już znają wojskowe wymagania taktyczno-techniczne. MON przekazało je w poniedziałek producentom. Armia oczekuje, że istotne elementy śmigłowców będą produkowane, naprawiane i serwisowane w Polsce, wojsko decyduje się na zamówienie jednej, uniwersalnej platformy, w kilku specjalistycznych wersjach wyposażenia, a oferowane helikoptery zostaną dokładnie sprawdzone przed rozstrzygnięciem przetargu.
Według planów Sztabu Generalnego 10 maszyn miałoby zostać wyposażonych do zadań poszukiwawczo-ratowniczych, ok. sześciu do ratownictwa morskiego (wersje SAR), tyle samo byłoby przeznaczonych do zwalczania okrętów podwodnych (ZOP). Pozostałe z 70 maszyn przewidziano w wersji transportowej.
Decyzja o zakupie helikopterów o różnym przeznaczeniu, na ujednoliconej platformie, od początku budziła wątpliwości ekspertów. – Koncepcja jest ryzykowna, bo lepiej dobierać specjalistyczne wyposażenie i wielkość do poszczególnych zadań. Tak się robi w większości armii NATO – przestrzega Bartosz Głowacki z fachowego pisma Raport WTO.