Jak podkreślał znany kierowca rajdowy, jego sport wymaga dużych pieniędzy i nie może się obywać bez wsparcia sponsorów. – Był już taki moment, że byłem wszędzie, można było otworzyć lodówkę i ja tam byłem – wspominał na czwartkowym śniadaniu prasowym „Rzeczpospolitej". – Dziś już wiem, że to błąd. Nie ma jednak takich kampanii, w których udziału mógłbym się wstydzić. Było za to kilka propozycji, które dawały możliwość szybkiego zysku, ale jednocześnie byłyby kulą u nogi i ciągnęłyby się za mną latami. Poza tym, gdyby przyjmować wszystkie propozycje, byłbym dziś bardziej celebrytą i twarzą z reklam niż kierowcą rajdowym. Tego bym sobie nie życzył – zaznaczył.

Dodał przy tym, że przy budowaniu wizerunku istotne jest również udzielanie się społecznie. Hołowczyc prowadzi m.in. fundację „Kierowca bezpieczny", której celem jest działanie na rzecz poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach oraz wychowanie komunikacyjne dzieci i młodzieży. – Kiedyś myślałem, że nic i nikt mnie na drodze nie ruszy, że mogę wszystko. Później jednak przyszedł moment refleksji. Moi przeciwnicy mówią, że jestem „mordercą drzew", ale przecież z powodu złej konstrukcji drogi czy stojących na zakrętach drzew (często obitych przez samochody) może zginąć niewinny człowiek – przekonywał.

Oprócz swojej fundacji Hołowczyc chętnie opowiadał o rajdzie Dakar, który – jak mówił – jest dla niego esencją prawdziwej aktywności sportowej. – To też świetna okazja do kampanii reklamowej. W Polsce jednak nie wykorzystujemy tego rajdu. A to przecież bezpośrednio przekłada się na zyski firmy i jesteśmy w stanie pokazać to na konkretnych liczbach. Dziwi mnie to, że nad Wisłą wciąż brakuje świadomości, że marketing daje wymierne rezultaty. Moimi sponsorami są więc dziś firma niemiecka i amerykańska, ale nie polskie – mówił.

Zapytany o to, jak przyciągać sponsorów do mniej widowiskowych sportów niż np. rajdy samochodowe, Formuła 1 czy skoki narciarskie, przekonywał, że najważniejsze jest budowanie popularności. Najpierw istotne są dobre wyniki któregoś z zawodników, który pociągnie za sobą całą resztę. – Tak było m.in. z Adamem Małyszem – przekonywał, dodając, że kiedy skoczek zaczął jeździć w Dakarze, przyciągnął przed telewizory nową grupę kibiców.

Na pytanie o to, jak radzić sobie ze sławą, odparł, że dawanie autografów czy wywiady nie stanowią dla niego problemu. – W ten sposób buduje się wizerunek. Najważniejsze jednak, by wyznaczać granice i nie wpuszczać mediów do życia prywatnego – zaznaczył.