Linia lotnicza za 10 milionów dolarów

Emirates ze swojego centrum przesiadkowego w Dubaju lata głównie na długich trasach

Publikacja: 26.10.2015 12:11

Linie lotnicze Emirates mają 30 lat

Linie lotnicze Emirates mają 30 lat

Foto: Bloomberg

To w 1985 roku Tim Clark, były szef British Caledonian i Gulf Air dostał od dubajskich władz 10 mln dolarów na stworzenie linii lotniczej. I nawet nie miał początkowo być jej prezesem.

Odpowiadał jednak za planowanie i okazało się, że dla linii jest ono najważniejsze. Dzisiaj Emirates jest w czołówkach najzyskowniejszych linii na świecie, chociaż nadal nie zalicza się do największych przewoźników pod względem liczby przewiezionych pasażerów. Przegrywają z liniami amerykańskimi i europejskimi, nawet z Chińczykami.

Bo Emirates nie ma małych samolotów. Ze swojego centrum przesiadkowego w Dubaju lata głównie na długich trasach, bądź takich, gdzie jest duży ruch. A duże maszyny, przewożące po ponad 300 pasażerów jednorazowo latają wypełnione dzięki bardzo elastycznemu systemowi taryf. Pasażerów do dubajskiego centrum przesiadkowego Emirates ma teraz dowozić dodatkowo jeszcze niskokosztowy przewoźnik flydubai, który 26 października zainaugurował loty z centralnego portu im szejka al-Makhtouma.

Najpierw był Gulf Air

Linia swoje początki ma w 1984 roku od tego, że będąca własnością kilku emiratów Gulf Air w 1984 roku odmówiła zwiększenia częstotliwości lotów do Dubaju. Wtedy szejk al-Makhtoum zdecydował, że skoro przyszłość transportu lotniczego jest bardzo ważna dla Dubaju, to emirat powinien mieć własnego przewoźnika. Pomysłem szejka na przyszłość Dubaju było jak największe uniezależnienie się od eksportu ropy i zwiększenie udziału usług w PKB. Dubaj miał stać się centrum światowego handlu, turystyki i transportu i jest do tego na najlepszej drodze, chociaż raczej w wymiarze regionalnym.

Emirates ostatecznie wystartowały 25 października 1985 roku z rejsem do Karaczi. Port w Dubaju obsługiwał wówczas 3 mln pasażerów rocznie, w tym latających LOTem, który zatrzymywał się tam w rejsie z Warszawy do Bangkoku. W 2000 roku liczba pasażerów w dubajskim porcie wzrosła do 12,3 mln. W 2014 — do 70 mln.

Emirates jako pierwsza wprowadziła na pokłady prawdziwy luksus, który potem skopiowały linie południowo-azjatyckie i inni przewoźnicy z regionu Zatoki. Szybko stała się największą linią bliskowschdnią- jej flota, to 220 maszyn szeroko kadłubowych dalekiego zasięgu, a portfel zamówień, to dalszych 270. Przy tym największy dubajski przewoźnik nie jest samodzielną jednostką biznesową. Jest własnością państwa, a w skład grupy wchodzą jeszcze m.in właśnie flydubai oraz dnata, 4. co do wielkości na świecie firma handlingowa i oczywiście lotnisko. Zresztą transport lotniczy i jego otoczenie mają dzisiaj największy udział w dubajskim PKB. W 2013 roku (ostatnie dostępne dane) było to 27 proc. To także największy pracodawca — zatrudnia 416,5 tys. osób. Według Oxford Economics w 2020 roku sektor transportu lotniczego zapewni Dubajowi 37,5 proc. PKB i da pracę 750 tys. osób. Dla porównania: sektor naftowy daje już jedynie 2 proc. PKB, a jego udział nadal ma się zmniejszać. Dzisiaj liczba mieszkańców Dubaju to niewiele ponad 2 mln, a przez dubajskie lotnisko przewinie się 80 mln pasażerów, w tym 50 mln przewiezie Emirates.

Taki rozwój linii i całego sektora możliwy był jedynie dzięki liberalnemu odejściu władz dubajskich. Nie ma wątpliwości, że gdyby Tim Clark (który w międzyczasie otrzymał tytuł szlachecki od brytyjskiej królowej za wkład w rozwój stosunków gospodarczych Wlk Brytanii i Dubaju) spróbował podobnego programu np w Katarze, czy Abu Zabi, gdzie także powstały nowoczesne linie lotnicze, nie odniósłby porównywalnego sukcesu.

Zysk przyszedł szybko

Szejk al-Makhtoum, który powierzył 10 mln Clarkowi nie ukrywał, że szybko oczekuje zysków. Emirates stały się dochodowe po 2 latach, a przez 30 lat istnienia dołożyły do emirackiego budżetu prawie 3 mld dol. Clark nie ukrywa, że ten sukces nie byłby możliwy, gdyby nie wyjątkowe położenie Dubaju, rzeczywiście na skrzyżowaniu wielkich szlaków transportowych. Dzisiaj niemal jedna trzecia światowej populacji mieszka o 4 godziny lotu od Dubaju, a kolejna jedna trzecia — o 5 godzin lotu. Stąd przewoźnik wyspecjalizował się w połączeniach i przesiadkach z jednego lotu długodystansowego na drugi. Dubajska linia nie musiała też się borykać (tak jak Europejczycy) z restrukturyzacją tras krótkodystansowych, nie ma też kłopotów takich, jak Amerykanie, że jedynym wyjściem w obecnej sytuacji jest zwiększenie operacji niskoksztowych, bo inaczej budżety się nie zamkną. Na dłuższe połączenia wykorzystuje maszyny superjumbo A380 i Boeing 777 — którym od listopada, już na stałe zamierza latać do Warszawy.

Późne przebudzenie

Po Emirates z Gulf Air wycofały się także Katar i Abu Zabi, ale żadna z nich nie odniosła tak spektakularnego sukcesu, który długo pozostawał niezauważony przez linie europejskie i amerykańskie. Nikt jeszcze nie zwracał uwagi na dubajską linię, kiedy w 2003 roku zamówiła 71 dużych maszyn. Dopiero, kiedy od 3 lat już wszystkie linie arabskie do których dołączył jeszcze Turkish Airlines zaczęły masowo „podbierać" pasażerom przewoźnikom z USA i Europy podniósł się krzyk. Przewoźnicy tradycyjni z Ameryki i Europy nie mogli zrozumieć dlaczego pasażerowie coraz częściej wolą latać Emirates, Qatarem, czy Etihadem, a nie Americanem, Deltą, Lufthansą, czy Air France. Żeby poznać prawdziwe powody, prezes Air France Alexandre de Juniac poleciał na pokładzie Emirates z Paryża do Dubaju. Podobno w czasie tej podróży zapisał gęstym maczkiem 15 stron. Ale zapewne najbardziej zazdrościł Clarkowi tego, że w Emirates nie ma związków zawodowych, które mówią szefom co mają robić. Nie ma ich także w Etihadzie i Qatar Airways.

Szefowie europejskich linii próbowali powstrzymać ekspansję linii z Zatoki, przede wszystkim Emirates. Jako pierwszy poddał się British Airways i International Airlines Group i pozwolił Qatarowi na wykupienie 10 proc. udziałów. Etihad kupił pakiety w Air Berlin i Alitalii, co dało mu fory w Europie. Emirates nie ma zamiaru nic kupować, poza Airbusami produkowanymi we Francji i Niemczech. W USA kupuje Boeingi, więc amerykańskim przewoźnikom trudno było dowieść, że ta linia stwarza zagrożenie dla gospodarki USA.

To w 1985 roku Tim Clark, były szef British Caledonian i Gulf Air dostał od dubajskich władz 10 mln dolarów na stworzenie linii lotniczej. I nawet nie miał początkowo być jej prezesem.

Odpowiadał jednak za planowanie i okazało się, że dla linii jest ono najważniejsze. Dzisiaj Emirates jest w czołówkach najzyskowniejszych linii na świecie, chociaż nadal nie zalicza się do największych przewoźników pod względem liczby przewiezionych pasażerów. Przegrywają z liniami amerykańskimi i europejskimi, nawet z Chińczykami.

Pozostało 91% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Biznes
BCC For The Future już na stałe zagości w kalendarzach biznesowych w Polsce
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Polskie firmy kontra chińska konkurencja, miliardy na transformację energetyczną
Biznes
Spółka Srebrna z rekordowymi przychodami. Wśród wydatków tysiące na karmę dla kotów
Biznes
Prezes Totalizatora Sportowego odwołany ze stanowiska