Rozlewają się po kraju protesty właścicieli restauracji, hoteli, wyciągów czy klubów fitness przeciw rządowym zakazom prowadzenia działalności. Zaczęły się w gminach górskich, ale dołączają do nich kolejne regiony. Na czwartkowej konferencji organizatorów akcji „Góralskie veto" w Zakopanem byli obecni nawet przedsiębiorcy znad morza, z transparentem „Bałtyckie Veto".
– Mamy niezbywalne prawo do normalnego życia. Zamierzamy normalnie żyć i pracować – mówił Sebastian Pitoń, lider „Góralskiego veta". Zapowiedział, że w przyszłym tygodniu przedsiębiorcy z Podhala wznowią działalność mimo zakazów. Górale mają pretensje do prezydenta Dudy, że nie staje po ich stronie. W czwartek zaprosili go na narty. W Krynicy-Zdroju w marszu milczenia protestowali tamtejsi właściciele pensjonatów, restauracji i wyciągów.
Czytaj także: Rząd PiS sam sobie stworzył bunt przedsiębiorców
Rząd ma nadzieję ugasić protesty pomocą, która za sprawą tarczy finansowej 2.0 z Polskiego Funduszu Rozwoju ma trafić na konta firm mikro, małych i średnich. Wnioski o subwencje można składać od 15 stycznia. Łączna wartość pomocy to 20 mld zł. Trafi do firm z 45 branż, które rząd uznał za najmocniej dotknięte drugą falą pandemii. PFR ostrzegł jednak, że pomocy nie dostaną ci, którzy łamią obostrzenia.
Ten argument może być jednak nieskuteczny. – Zastanawiamy się, co robić. Myślę, że ludzie będą otwierać swoje biznesy – mówi „Rzeczpospolitej" Sebastian Madej, właściciel willi Salamandra w Krynicy. – Co z tego, że moja działalność znalazła się na liście branż najmocniej dotkniętych kryzysem, skoro i tak nie dostanę pomocy, bo nie zatrudniam pracowników. A to jeden z warunków jej przyznania – rozkłada ręce. Dodaje, że w podobnej sytuacji jest wielu właścicieli pensjonatów. – Nie możemy działać, ale pomocy nie dostaniemy. To co mamy robić? Pieniądze się kończą, jesteśmy pod ścianą. Nie możemy czekać – mówi Madej.