Pomiędzy Unią Europejską a odległą arktyczną częścią Norwegii, obejmująca swym zasięgiem archipelag Svalbard (którego największą wyspą jest Spitsbergen) toczy się niecodzienna batalia o kraby śnieżne. Co ciekawe dyplomatyczna potyczka może iść o zupełnie co innego. Niektórzy eksperci twierdzą, że prawdziwą stawką jest tu ropa i zbliżający się wyścig do tego cennego surowca, którego ogromne złoża znajdują się w tamtym regionie.
Norwegia, niebędąca członkiem Unii Europejskiej, ostro skrytykowała Brukselę za przyzwalanie statkom, głównie z krajów bałtyckich, na odłów krabów na obszarze Svalbardu, co potraktowała jako pogwałcenie swojej suwerenności.
Kluczem do problemu jest odmienna interpretacja przez Unię i Norwegię podpisanego w 1920 roku w Paryżu Traktatu Svalbardzkiego. Stanowi on o „całkowitej i absolutnej suwerenności” Norwegii, ale daje również krajom sygnatariuszom równe prawa dla aktywności ekonomicznej w Svalbardzie i na jego wodach terytorialnych.
Główny problem polega na szczegółowej interpretacji sformułowania „wody terytorialne”. Oslo twierdzi, że dotyczy ono obszaru jedynie 12 mil wokół Svalbardu. Bruksela nieco luźniej traktuje ten zapis i mówi o 200 milach, wlicza w nie bowiem strefę ekonomiczną, która nie istniała jeszcze podczas podpisywania traktatu.
Kraby śnieżne to gatunek osiadły na dnie morza. Co może oznaczać, że zasady stosowane do krabów mogą także dotyczyć… ropy. A ciastko, z którego każdy chciałby coś uszczknąć dla siebie, jest imponujące – zarząd Norwegian Petroleum szacuje znajdujące się tam złoża na 17,7 mld baryłek, wartych niemal bilion dolarów. Norwegia już udzieliła koncernowi Statoil licencji na zwiększenie obszarów wierceń. Co z kolei zirytowało pozostałych sygnatariuszy Traktatu, którzy domagają się równego traktowania w dostępie do tego surowca.