W kraju, w którym jeszcze dwie dekady temu zwykli śmiertelnicy mogli latać tylko w państwowych aeroklubach, dziś w prywatnych rękach jest prawie 1300 różnych typów samolotów i śmigłowców (tyle statków powietrznych znajduje się w rejestrze Urzędu Lotnictwa Cywilnego, (w Niemczech lata ponad 9 tys., w USA – 200 tys.).
– Większość to starsze, używane maszyny w cenie od kilkudziesięciu do 100 tys. dolarów. To własność prawdziwych entuzjastów latania, którzy bez reszty poświęcają się swojej pasji, ale stanęli teraz przed problemem coraz bardziej rygorystycznie egzekwowanych przez władze wymagań technicznych i serwisowych – mówi Bartosz Głowacki, ekspert lotniczy „Skrzydlatej Polski”.
W ostatnich latach, zanim doszło do zeszłorocznego, gospodarczego tąpnięcia, szybko przybywało też w kraju nowszych, turbośmigłowych i odrzutowych business jetów, wartych od 1,5 mln zł do kilkudziesięciu mln dol. za sztukę.
[wyimek][srodtytul]233 mld dol.[/srodtytul] według koncernu Honeywell – mogą zarobić w ciągu dekady producenci dyspozycyjnych samolotów[/wyimek]
Własny, prywatny odrzutowiec nie przestaje być wyznacznikiem prestiżu. Ale i czas ma swoją, coraz wyższą, cenę. Dlatego przedsiębiorcy zaczynają coraz częściej wykorzystywać samoloty jako użyteczne narzędzie ułatwiające zarządzanie korporacją. Szybki transport może także pomóc wyprzedzić konkurencję w negocjacjach. – Przy obecnym stanie dróg nie ma lepszego sposobu, by prezes mógł dotrzeć do kilku korporacyjnych fabryk w jeden dzień i cało wrócić na kolację – przyznają ludzie biznesu, którzy przesiedli się do powietrznych limuzyn.