Coraz więcej Amerykanów ucieka przed kupowaniem „junk food” – czyli najtańszej, niezdrowej żywności. Supermarketom wyrosła prężna konkurencja ze strony sieci sprzedających ekologiczną żywność. Władze stanowe stawiają na rozwój lokalnych rynków, które mają zapewnić farmerom wyższe zyski. Także sami rolnicy wychodzą naprzeciw oczekiwaniom zamożniejszej części społeczeństwa i oferują „abonament” na swoje produkty. Mieszkaniec płaci rolnikowi rocznie 500 – 700 dolarów za to, by co tydzień przywoził mu ze swojej farmy warzywa, owoce, własnej roboty makaron, sosy, dżemy. Moda na takie zakupy rozpowszechniła się na obrzeżach wielkich miast, zwłaszcza w Kalifornii i Vermont – stanach o największej liczbie ekologicznych farm.
– Wzrasta wrażliwość społeczna i środowiskowa dobrze zarabiających osób. Zamożniejsi obywatele wolą kupować od sąsiada – farmera, niż w supermarketach, bo wtedy wiedzą, dokąd idą ich pieniądze – tłumaczy Bill Allen, wykładowca na University of Missouri, specjalista ds. rolnictwa.
Amerykanie z dużych miast kochają zakupy w Whole Foods Market – sieci sklepów specjalizującej się w zdrowej żywności. Kefir wyprodukowany wyłącznie przy użyciu odnawialnej energii, wolne od GMO płatki śniadaniowe, wołowina z krów żywionych tylko trawą, mleko bez hormonu wzrostu – wszystko, o czym tylko można pomyśleć w sklepie spożywczym, Whole Foods ma.
Założona w 1978 roku w Teksasie, notowana na Nasdaq firma ma obecnie prawie 300 sklepów w USA i Wielkiej Brytanii i roczne dochody rzędu 8 mld dolarów, podczas gdy pięć lat temu – 3 mld dol. Wymagający klienci nie wybaczyli jej jednak jednej wpadki: gdy w ubiegłym roku John Mackey, współzałożyciel i prezes Whole Foods Market, napisał zgryźliwy artykuł o reformie służby zdrowia planowanej prze Baracka Obamę. Poradził, by konsumenci kupowali żywność w jego sieci, a wtedy unikną problemów ze zdrowiem. Po artykule opublikowanym w Wall Street Journal rozpoczął się bojkot sieci, który w Internecie poparło aż 57 proc. robiących w Whole Foods zakupy. John Mackey ustąpił w grudniu ubiegłego roku ze stanowiska prezesa. – Ci zamożniejsi i dobrze wykształceni konsumenci wiedzą, że mogą głosować dolarami – komentuje Bill Allen.
Vermont, ulubione miejsce zimowego wypoczynku nowojorczyków, w ekologicznym rolnictwie upatruje swoją szansę na przetrwanie kryzysu. W każdym sklepie i restauracji w Burlington – największym mieście regionu, duże napisy informują, które produkty są miejscowe. Górzyste i lesiste tereny nie pozwalają w Vermont na rozwój wielkich farm i rolnicy często wybierają produkcję ekologicznego mleka, zaś jednym z najnowszych trendów jest karmienie zwierząt wyłącznie trawą, co ma podnosić jakość wołowiny. W Burlington najmniejsza z farm ma niecały 1 hektar. Właściciele nie chcą jej powiększać, bo dobrze sobie radzą – wyspecjalizowali się w uprawie ekologicznych miniwarzyw i owoców – jak pomidory, papryka, jabłka.