Czterdzieści milionów – tyle bombek kupujemy co roku przed świętami Bożego Narodzenia. – Jeden Polak, jedna bombka – śmieje się Janusz Prus, prezes firmy Vitabis ze Złotoryi, największego w Polsce producenta szklanych ozdób choinkowych. Zakład, który w sezonie zatrudnia 500 osób, miesięcznie robi 1,5 – 2 miliony bombek. Najdroższa bombka na krajowy rynek, 20- centymetrowa kula z motywem szopki betlejemskiej albo zimowego pejzażu, w sklepie kosztuje 30 – 45 zł. Najbardziej popularne są jednak zestawy 6 – 10 bombek do 15 zł.
Zdaniem Prusa w Polsce działa kilkudziesięciu producentów bombek. A przynajmniej działało w tym roku. Do sezonu 2009 może dotrwać zaledwie kilkanaście najsilniejszych firm. Najpierw w bombkowy biznes uderzył mocny złoty, a teraz – choć kurs sprzyja eksporterom – ich sprzedaż ogranicza recesja w USA i w Europie Zachodniej.
– Latem, kiedy wysyłaliśmy bombki kontrahentom w Stanach Zjednoczonych, dolar był najtańszy od lat. Jego późniejsze wzmocnienie już niewiele pomogło – ocenia Robert Mostowski, prezes firmy Komozja, która specjalizuje się w luksusowych bombkach (200 dol. i więcej za sztukę) i 90 proc. produkcji eksportuje.
Z powodu ograniczenia sprzedaży do USA drastycznie musiał zmniejszyć produkcję m.in. bydgoski Sopel. W firmie, która zatrudniała ok. 350 osób, pozostało dziś niespełna 10 proc. załogi. Problem jest znacznie szerszy. Polska od lat jest największym w Europie producentem bombek i jednym z ich największych eksporterów do USA. Niedawne wzmocnienie złotego względem euro i dolara sprawiło, że udział zagranicznej sprzedaży spadł w przychodach większości producentów choinkowych ozdób. W przypadku Vitabisu z ponad 90 proc. do ok. dwóch trzecich.
Dlatego dla firm coraz ważniejszy jest rynek krajowy, o który z polskimi producentami zawzięcie konkurują Chińczycy. Z tego kraju pochodzi już prawie 70 proc. bombek sprzedawanych w Polsce.