Podrabiane oscypki można kupić w całym kraju – narzeka Kazimierz Furczoń z Leśnicy na Podhalu. Był pierwszym bacą w Polsce, który zdobył certyfikat uprawniający do produkcji i sprzedaży oscypków zgodnie z recepturą zastrzeżoną przez Unię. Od głośnej rejestracji podhalańskiego sera w lutym minie rok. W ślady Furczonia poszło jednak tylko dziesięciu baców – mniej niż połowa spośród tych, którzy zgłosili swe bacówki do zbadania przez inspekcję weterynaryjną, i jedna dziesiąta wszystkich produkujących sery. – Bacowie nie spieszą się ze zdobyciem zaświadczeń, ponieważ tuż obok na straganach za taką samą cenę inni producenci sprzedają sery tylko przypominające oscypki – mówi Jan Janczy, dyrektor Regionalnego Związku Hodowców Owiec i Kóz. Tymczasem przyznanie certyfikatu musi być poprzedzone kontrolą, która kosztuje od 800 zł do 1 tys. zł. Inspekcje te trzeba powtarzać co roku.

Teoretycznie za podrabianie produktów regionalnych można nawet trafić na dwa lata do więzienia. Kontrole Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych przyniosły jednak niewielkie efekty. – Podrabianie produktów regionalnych uznawane jest za czyn nieszkodliwy społecznie – mówi Janczy.

Producenci podróbek wykorzystują fakt, że wiedza Polaków o oscypkach jest mała. Zgodnie z prawem nazwa ta przysługuje wyłącznie serom z mleka owczego (lub z 40-procentową domieszką mleka krów rasy czerwonej) wytworzonym w bacówkach w wybranych gminach woj. małopolskiego i śląskiego. Muszą mieć kształt wrzeciona, ważyć od 60 do 80 dkg i mierzyć od 17 do 23 cm.