W latach 2007 – 2013 na rozwój mikrofirm na wsi przeznaczono w sumie
1 mld euro, co miało umożliwić stworzenie prawie 29 tys. miejsc pracy. Wiadomo już, że efekty będą dużo gorsze. Dziś mija termin składania wniosków w pierwszym konkursie, w którym do wzięcia było ponad 1,2 mld zł. Złożone dotychczas wnioski opiewają jednak na niespełna 200 mln zł. – Spodziewaliśmy się większej liczby chętnych – przyznaje Marek Kassa, rzecznik Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
Na stworzenie firmy na wsi, w której zatrudnienie znajdzie 1 – 2 osoby, można było otrzymać do 100 tys. zł dotacji. Przy większej liczbie miejsc pracy wartość dotacji wzrastała do 300 tys. zł. Pieniądze są wypłacane jako refundacja połowy kosztów. Mogą sięgnąć po nie osoby, które mieszkają na wsi, ale nie są ubezpieczone w KRUS. Szacowano, że takich osób jest nawet 5 mln. Tymczasem do ARiMR wpłynęło tylko 1,2 tys. wniosków. W województwie lubuskim o dofinansowanie stara się np. tylko dziewięć osób, najwięcej – 133 chętnych – jest w Małopolsce.
Przedsiębiorcy nie kryją rozczarowania, ponieważ kryteria dostępu do pomocy zostały tak ułożone, że tylko nieliczni mogą starać się o dotacje. – Interesowałem się tym programem, ale nie spełniam jego warunków. Firma może prowadzić działalność maksimum trzy lata, a moja jest na rynku dłużej i dlatego nie mam szansy na dotację – żali się Marek Kunce, diler maszyn rolniczych z Pomorza.
Na zainteresowanych programem czekają też pułapki. Przedsiębiorstwo transportowe może np. wydać na zakup pojazdów maksymalnie trzykrotność pozostałych kosztów. Firma, której przyznano dotację, musi także zapewnić zatrudnienie dla pracowników przez co najmniej trzy lata. – W czasach kryzysu nikt nie chce podejmować ryzyka utrzymania zatrudnienia – ocenia Wiktor Szmulewicz, szef Krajowej Rady Izb Rolniczych.