Ostateczne udokumentowanie możliwości nowej broni w ciągu sześciu miesięcy od zawarcia kontraktu przewidywała podpisana w końcu 2008 r. umowa z Kongsbergiem. Według informacji „Rz” Ministerstwo Obrony Narodowej, m.in. z powodu kryzysu i cięć wydatków, poważnie rozważa wycofanie się z umowy.

– Nasi eksperci badają dokumentację przedstawioną przez producenta i na podstawie ich rekomendacji minister podejmie decyzję – mówi Rober Rochowicz, rzecznik resortu obrony.

Tyle że w styczniu MON, mimo wiedzy o rozmiarach koniecznych oszczędności, wypłaciło już Norwegom 130 mln zł zaliczki na poczet dostaw (przede wszystkim kierowanych pocisków NSM). To one mają stanowić główny oręż Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego tworzonego za 420 mln zł.

Zaplanowana inwestycja jest dziś jedną z największych w armii. Kontrakt z Kongsbergiem próbował podważyć konkurujący z nim szwedzki Saab, który odpadł w przetargu. Szwedzi nadal podnoszą, że Kongsberg zaoferował broń niespełniającą wymagań polskiej armii, bo norweski pocisk ma za mały zasięg i zawodne systemy naprowadzania. – Saab nie ma podstaw do kwestionowania możliwości kierowanych rakiet NSM, bo ich nie zna – twierdzi Harald Annestad, prezes Kongsberg Defence & Aerospace.

Jego zdaniem czterometrowa, manewrująca rakieta naprowadzana unikalną pasywną głowicą wykorzystującą systemy podczerwieni jest dziś najnowszym pociskiem na rynku i niezwykle trudnym do wykrycia. Może precyzyjnie trafiać w cel odległy o 200 km. Rakiety NSM jako oręż wybrali też Amerykanie (Lockheed Martin) dla swego myśliwca najnowszej generacji Joint Strike Fighter. Norweski koncern podjął się wyposażenia polskiej jednostki rakietowej we współpracy z warszawskim Przemysłowym Instytutem Telekomunikacji (dostarczy radary), prywatnym Transbitem (łączność) i Jelczem-Komponenty (pojazdy). Do polskich firm w ramach offsetu miały też trafić norweskie technologie i zamówienia wycenione na 350 mln zł.