Po pół roku od startu Programu Zwolnień Monitorowanych widać, że znaczna część stoczniowców biorących w nim udział nie jest zainteresowana podjęciem pracy. Zwłaszcza w Szczecinie, gdzie umowy o uczestnictwo w PZM podpisało łącznie 3562 byłych pracowników Stoczni Szczecińskiej Nowej, do 17 lipca przyjęto zaledwie 222 ofert pracy a odrzucono aż 349 .
I nie chodzi tu o przywoływane często przez stoczniowców profesje w rodzaju psiego fryzjera, ale takie posady, jak monter kadłubów, oficer automatyk czy ślusarz-monter. W kraju i za granicą, np. w Holandii.
W Gdyni jest lepiej – na razie odrzucono tylko 4 oferty. Ale też niewiele przyjęto – 219. W szkoleniach umożliwiających zmianę kwalifikacji wzięło dotąd udział tylko ok. 500 osób na 4343 uczestników PZM.
Większość stoczniowców odkłada zawodowe decyzje do końca listopada, kiedy przestaną dostawać po 2,5 tys. zł brutto wypłacanych co miesiąc osobom, które nie znalazły jeszcze nowego pracodawcy. Na to nakłada się jeszcze przekonanie, że nowy właściciel majątku obu zakładów po wakacjach zacznie ponowną rekrutację ok. 5 tys. osób. – Trudno na razie apelować o zmianę podejścia, jeśli wciąż nie wiemy, jakie będą dalsze losy stoczni – mówi „Rz” Roman Kuzimski, wiceszef „Solidarności” w Stoczni Gdynia. –Ale jeśli stocznia ponownie nie ruszy, sytuacja na rynku stanie się dramatyczna. Stawki pójdą w dół, pracodawcy będą dyktować warunki.
– Dostrzegamy problem. Ale gdyby oferty były atrakcyjne, stoczniowcy przyjmowaliby je bez zastanowienia. Największe wzięcie będą zawsze mieć oferty krajowe. W przypadku propozycji z zagranicy pod uwagę bierze się nie tylko wysokość wynagrodzenia, ale i kwestie rodzinne – zauważa Krzysztof Fidura, szef „S” w SSN.