Resort zdrowia chce, by szpitale i przychodnie działały tak jak przedsiębiorstwa. A to znaczy, że ich właściciele mają ponosić odpowiedzialność za to, czy przynoszą straty czy zyski. Samorząd zapłaci więc za stratę szpitala z własnego budżetu. To nie zwykła zmiana, to prawdziwa rewolucja!
Najpierw o szansach, które ta rewolucja stwarza: problemem szpitali jest w tej chwili zbyt duże uwikłanie w lokalne układy. Fakt, że szpital jest ważnym, a czasem najważniejszym lokalnym pracodawcą, utrudnia restrukturyzację zatrudnienia bez narażenia się lokalnej władzy. Co gorsza, pod parasol ochronny często trafia nie tyle personel medyczny (którego gwałtownie brakuje), ile ludzie zatrudnieni na najróżniejszych stanowiskach pomocniczych i administracyjnych. Większa odpowiedzialność samorządu za finanse szpitala wzmocni pozycję dyrektora, ułatwi mu przekonanie właściciela do swojej wizji – w tym do polityki kadrowej.
Niebezpieczeństwa? Placówki, które są w złej sytuacji, nie zawsze znalazły się w niej z powodu złego zarządzania. Bywa, że jest to efekt niewłaściwej wyceny pewnej grupy procedur medycznych (np. ratownictwa, na czym tracą szpitale położone przy autostradach). Bywa, że to skutek zaszłości, złego zarządzania przez poprzedników.
Wydaje się, że w projekcie ustawy o działalności leczniczej Ministerstwo Zdrowia stara się tej ostatniej grupie szpitali wyjść naprzeciw.
Po pierwsze, zapowiada stworzenie agencji taryfikacji, która ma oceniać prawdziwe koszty udzielania świadczeń zdrowotnych (zaskakujące jest, że takiej obiektywnej wyceny do tej pory nie stworzono).