Po ubiegłotygodniowym ataku zimy sytuacja na lotniskach w Europie zaczęła się poprawiać. Są obawy, że nie na długo – śnieżyce, a wraz z nimi kolejny zamęt, mają wrócić pod koniec tygodnia.
Na razie linie liczą straty. Mogą być one większe niż podczas wiosennego wybuchu islandzkiego wulkanu, który na kilka dni wstrzymał loty nad kontynentem. Wtedy wyniosły 1,7 mld euro.
Każdy pasażer, którego rejs został odwołany albo przełożony – a ostatnio było ich ponad 100 tysięcy – kosztuje linię przynajmniej 200 euro. Jeśli trzeba mu zmienić rezerwację i poleci maszyną innego przewoźnika – koszt wzrasta dwukrotnie. Linie będą musiały choć częściowo odrobić te straty – najprostszą metodą jest podniesienie cen biletów. W cennikach już to widać, zwłaszcza w przypadku lotów długodystansowych.
[wyimek][srodtytul]250 minut[/srodtytul] wyniosło 23 grudnia średnie opóźnienie rejsów w Europie[/wyimek]
Na jakiekolwiek wsparcie z zewnątrz przewoźnicy nie mają co liczyć. Unijny komisarz ds. transportu Siim Kallas zapowiedział, że ukarze winnych lotniczego paraliżu, ale wskazuje na linie lotnicze. Tymczasem – zdaniem przewoźników – wina leży po stronie zarządzających lotniskami, które okazały się nieprzygotowane do zimy.