Nie wystarczą najwyższe pensje w branży węglowej – średnio ponad 7 tys. zł brutto miesięcznie. Nie wystarczy nagroda z zysku (160 mln zł w roku ubiegłym i 130 mln zł w tym). Nie wystarczy pierwsze w historii oddanie za darmo akcji spółki także tej części załogi, która nie była do tego uprawniona ustawowo, dzięki czemu 24 lipca również jastrzębscy górnicy dostaną 5,38 zł dywidendy za walor. Nie wystarczą też dziesięcioletnie gwarancje pracy ani premie motywacyjne, na które spółka w ostatnim czasie wydała 16 mln zł.
Związki zawodowe Jastrzębskiej Spółki Węglowej postanowiły zażądać jeszcze więcej – 7-proc. podwyżek płac na ten rok i wycofania się zarządu z nowych umów o pracę, które ich zdaniem są niekorzystne. A że zarząd znowu „jest be" i nie godzi się, by w spółce znowu rosły koszty (te płac to połowa kosztów stałych) i uzależnia płace od pracy i sytuacji na rynku...
W zasadzie co roku jest to samo. Jak zarządowi się nie podoba, to spór zbiorowy, a potem strajk. No i postulat prezesa Jarosława Zagórowskiego, którego w plotkach już od miesięcy ma zastąpić wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk.
Ta telenowela powoli zaczyna się robić nudna. Jak długo będzie ona jeszcze pasjonować inwestorów? To o tyle ciekawe, że rok temu akcje Jastrzębia Skarb Państwa sprzedał po 136 zł za walor (oferta była warta 5,4 mld zł, które zasiliły budżet). Dziś ich cena oscyluje wokół 100 zł. Czy to tylko wina wyśrubowanej oferty (choć gdyby była naprawdę wyśrubowana, nie udałoby się jej uplasować na rynku)? Nie.
W dużej mierze przyczynia się do tego słabnąca koniunktura na węgiel i koks, flagowe produkty JSW, które są bazą do produkcji stali. Wieści z Australii będącej największym eksporterem węgla na świecie i wyznacznikiem cen nie skłaniają do hurraoptymizmu – szykują się kolejne spadki cen, które prędzej czy później dotkną też JSW. Efekt?