A tym innym źródłem mają być udziały państwa w spółkach, które mogą być wykorzystane najpierw jako lewar, a potem, po sprzedaży, jako ewentualne źródło finansowania. Pojawia się więc oczywiście naturalne pytanie zarówno o sensowność ekonomiczną całej tej propozycji, jak i jej wykonalność.

Inwestycje publiczne, szczególnie w kraju takim jak Polska, mają sens, gdyż zapaść infrastrukturalna jest wciąż ogromna. Szczególnie w obszarach, gdzie wymagane są duże nakłady, a zwrot z inwestycji może być zrealizowany dopiero po dłuższym czasie. Zawsze należy zadać sobie też pytanie, dlaczego w tym czy w innym obszarze nie pojawiają się inwestorzy prywatni z odpowiednim kapitałem.

Zwykle w krajach rozwijających się głównym czynnikiem ryzyka jest nieprzewidywalność prawna i instytucjonalna, czyli zbyt wysokie ryzyko zmian regulacji, które mogą spowodować, że przedsięwzięcie biznesowe może przestać się opłacać. Takim obszarem bez wątpienia jest sektor energetyczny (włącznie z łupkami, rzecz jasna), sektor medyczny, a także sektor twardej infrastruktury. Dla tych obszarów najważniejsze byłoby stworzenie solidnych niedyskryminujących ram prawnych, które zachęciłyby kapitał prywatny tak z Polski, jak i z zagranicy, aby zaangażował się w projekty zgodne z długotrwałą strategią kraju. Pisaliśmy o tym niedawno na łamach „Rz" z Krzysztofem Domareckim na przykładzie strategii rozwoju regionu. Te same zasady dotyczą również strategii kraju – chodzi o to, aby stworzyć takie warunki, aby sektor prywatny zaangażował swe środki w rozwój, na którym państwu najbardziej zależy.

To nie oznacza wcale, że nie ma tu miejsca na jakiekolwiek oddziaływanie państwa. Państwo powinno oprócz stabilnych regulacji zmniejszać również ryzyko takich długoterminowych inwestycji. I nie ma co odkrywać Ameryki, dokładnie taką działalność od ponad 20 lat prowadzi Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, wspierając (!) kapitałowo wybrane inwestycje prywatyzacyjne i inwestycyjne w tej części świata. Innym dobrym przykładem jest również Europejski Bank Inwestycyjny. Połączenie doświadczeń tych dwóch instytucji w polskim wydaniu miałoby sens. Jedynym miejscem, które mogłoby realizować tego typu zadania, jest BGK, i to on właśnie powinien stać się takim polskim EBOR. Bez potrzeby powoływania jakichkolwiek dodatkowych spółek. Bo takie spółki niestety często stają się łupem nie fachowców, ale Staszków, co to się chcą w biznesie sprawdzić.

Ryszard Petru, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich, partner w PwC