W tym roku do końca maja sprzedano w Polsce pięć sztuk ferrari. Z tego cztery kupili właściciele mikrofirm z zatrudnieniem do dziesięciu osób.
Do zbudowania floty złożonej z superluksusowych aut wcale nie trzeba wielkiego koncernu. Właściciel dużej wytwórni lodów zafundował sobie w 2010 r. dwie sztuki rolls-royce'a Phantom. Ten sam przedsiębiorca trzy lata temu odnawiał cały park samochodowy. Kupił także mercedesa SLS AMG (kosztuje blisko milion złotych). Do tego dwa Nissany GT-R (wersja podstawowa kosztuje ponad pół miliona złotych, przykładowa dopłata za fotele z włókien węglowych to 61 tys. zł, a za ładniejsze dywaniki pod nogi – pół tysiąca), cztery mercedesy klasy S oraz na deser porsche cayenne. Rok wcześniej zdecydował się na zakup Lamborghini Murcielago.
– Na luksus z najwyższej półki pozwalają sobie ci przedsiębiorcy, którzy osiągnęli pewną stabilizację, a ich firmy odpowiedni poziom przychodów. Często są to firmy rodzinne – mówi Jerzy Wonka, dyrektor ds. rozwoju Info Credit.
Lamborghini w latach 2008–2012 kupowane było w zdecydowanej większości przez firmy leasingowe na długoterminowy wynajem. Ale kilka firm kupiło te auta na własność. Wśród nich niewielka spółka z branży IT, która zdecydowała się na murcielago. Z kolei średniej wielkości producent wyrobów z tworzyw sztucznych kupił sobie w 2010 r. model Gallardo.
Fanem Ferrari jest także znany polski producent urządzeń biurowych. W ubiegłym roku zarejestrował dwa auta tej marki – modele 458. Wśród amatorów supersportowych samochodów znalazła się też firma doradcza, która jest spółką córką znanej amerykańskiej korporacji. Trzy lata temu postanowiła kupić Aston Martina V8 Vantage Roadster. W ten sposób wysoko podniosła poprzeczkę we flocie: wcześniejszymi zakupami były „tylko" BMW X5 oraz X6.