Pierwsza oznaka, że nie jesteśmy w klasie zwykłych nastolatków, pojawia się, gdy nauczyciel pyta, kto ostatnio inwestował jakieś pieniądze na rynku. Wyrasta las rąk. Chwilę potem wykładowca od finansów zachwala uczniom zalety inwestycji w papiery wartościowe. – W co konkretnie poleca pan inwestować? – pyta wprost jeden ze słuchaczy. To Liam Whitfield, ubrany w sweter 18–latek, uczeń jednej z ostatnich klas prywatnej szkoły w Seattle. Wykładowca, pracownik lokalnej firmy inwestycyjnej, tłumaczy, że standardowy portfel powinien zawierać ok. 60 proc. akcji i 40 proc. obligacji. Whitfield nie wygląda na zadowolonego. Już w tej chwili ma w swym portfelu akcje Apple'a, Facebooka i Starbucksa. – Oczekiwałem raczej jakiejś konkretnej porady rynkowej – krzywi się. Jest sobotnie przedpołudnie i Whitfield wraz z kilkunastoma innymi nastolatkami siedzi w sali wykładowej na zajęciach z zarządzania aktywami, na które wysłali ich zapobiegliwi rodzice. Wykładowcom udało się przełamać lody, pokazując satyryczną scenkę z popularnego telewizyjnego show „Saturday Night Live", w której bohaterowie rozprawiają nad treścią fikcyjnego bestsellerowego poradnika finansowego pt. „Nie kupuj czegoś, jeśli cię na to nie stać". Cała mądrość książki mieści się na jednej stronie między okładkami. Nauczyciele pokazują uczniom zdjęcia samochodów, od popularnych po ekskluzywne, i proszą o wybranie konkretnego modelu – ale dopiero po zastanowieniu, który z nich będzie najwolniej tracił na wartości. Któraś ze słuchaczek wybiera Volkswagena Jettę zamiast wartego 90 tys. dol. Range Rovera, wykładowca ją za to chwali. – Zastosowałaś wszystkie reguły, to super – ekscytuje się John Gage, wykładowca z dyplomem uniwersytetu Stanforda. Gage pracuje w Cornerstone Advisors, firmie zarządzania aktywami z Bellevue w stanie Waszyngton, która prowadzi te zajęcia przygotowawcze dla dzieci swych klientów (a zarazem – swoich potencjalnych przyszłych klientów). Potem słuchacze wykonują ćwiczenie z planowania miesięcznego budżetu na podstawie prawdziwych zarobków. – To może być trudne – uprzedza jeden z wykładowców. – Zwłaszcza dla nauczyciela – rzuca z kpiną w głosie któryś z młodych i bogatych kursantów. Dzisiejsze czasy to w Stanach najbardziej złota era dla bogaczy od tzw. pozłacanego wieku w trzech ostatnich dekadach XIX stulecia. Obecnie 5 proc. Amerykanów posiada 63 proc. całego narodowego majątku. Przez ostatnie dziesięciolecia zamrożone dochody klasy średniej kontrastowały z rosnącym majątkiem potężnych biznesowych dynastii, krezusów, takich jak np. Waltonowie, właściciele Wal–Martu, bogatsi niż 40 proc. najbiedniejszych gospodarstw domowych razem wziętych. Wg Center on Wealth and Philanthropy przy Boston College do 2061 r. jakieś 59 bln dol. „spłynie w dół" do spadkobierców. Będzie to największy międzypokoleniowy transfer bogactwa w historii USA. Kwestia sukcesji i zachowania rodzinnych majątków odbiera bogaczom spokój. Liczba usług typu family office – rodzinnego doradztwa finansowego dla najbogatszych – podwoiła się od 1998 r., wykraczając daleko poza obszar portfolio i planowania podatków. Firmy doradcze wnikają głęboko w życie swoich klientów, działając na rzecz zapobiegania konfliktom pomiędzy spadkobiercami i próbując ukrócić wczesne oznaki utracjuszostwa u przyszłych dziedziców. Niektóre organizują kursy albo rodzinne wyjazdy. Inne używają gier planszowych i fiszek, by wdrukować w umysły nawet pięcioletnich dzieci solidne wyobrażenie o zarządzaniu pieniędzmi. Jedna z firm, Ascent Private Capital Management, zatrudnia historyka i dwóch psychologów, którzy mają pomóc klientom spojrzeć z właściwej perspektywy na rodzinną fortunę i stosunki pomiędzy członkami rodziny. – Chcemy pomóc im nie tylko w zarządzaniu majątkiem, ale także w radzeniu sobie z jego ciężarem – mówi Michael Cole, szef Ascentu. Cole przytacza amerykańskie powiedzonko „shirtsleeves to shirtsleeves in three generations", znaczące tyle, że pierwsze pokolenie ciężko pracuje na bogactwo, drugie z niego swobodnie korzysta, a trzecie – trwoni z lenistwa i lekkomyślności. I w końcu prawnuk ląduje tam, skąd startował pradziadek. – To jest prawda – mówi Cole. Powiedzenie to funkcjonuje w wielu kulturach, zmieniają się tylko rekwizyty (w Japonii mówi się o miskach ryżu, w Irlandii o rolniczych chodakach, a we Włoszech brzmi ono „od gwiazd do straganu"). Grany przez Aleca Baldwina dyrektor Jack Donaghy z telewizyjnego sitcomu „30 Rock" uwspółcześnił to mniej więcej tak: „Pierwsze pokolenie ma ręce spracowane po łokcie, by do czegoś dojść. Następne idzie na studia i myśli o innowacjach, a trzecie jeździ na snowboardach i chodzi na kursy improwizacji". Doradca Roy Williams mówi, że zgłosił się do niego ostatnio przedstawiciel kilku bogatych azjatyckich rodzin. Każda miała aktywa warte ponad 200 mln dol. – Powiedzieli, że dzieci przejadają rodzinny majątek, kupując Lamborghini czy Bentleye, a oni nie potrafią tego zmienić – wspomina. Williams jest współautorem kultowej pracy w tej dziedzinie: „Preparing Heirs" („Przygotowując następców"). Jest to niewielka książeczka z 2003 r., w której opisane są losy 3250 rodzin w latach 1975–1995. Badania autorów wykazały, że 70 proc. spadkobierców nie przekazało już fortuny następnemu pokoleniu. W książce zdefiniowano tę porażkę jako „mimowolną utratę kontroli nad majątkiem". Najczęstszą tego przyczyną, jak odkryli autorzy, było albo załamanie komunikacji pomiędzy członkami rodziny, albo nieprzygotowanie spadkobierców. Zaledwie 3 proc. porażek przypisano kwestiom takim jak podatki czy problemy prawne. Chociaż dane w książce są przestarzałe, ten 70–procentowy wskaźnik porażek wciąż jest powszechnie podawany przez doradców jako powód, by skorzystać z ich usług. – Z naszego doświadczenia wynika, że nie ma takiej ilości pieniędzy, której nie można by stracić – mówi Sheila Stinson, do niedawna dyrektor ds. edukacji rodziny w GenSpring, firmie typu family office na Florydzie, z siedzibą w rejonie, w którym mieszka Michael Jordan, golfista Rory McIlroy i Celine Dion. Spółka, której klienci są warci co najmniej 50 mln dol. każdy, stworzyła w 2006 r. ośrodek Innovation & Learning Center, by prowadzić warsztaty i kursy. Jednym z jej wynalazków jest gra planszowa o nazwie „Shirtsleeves to Shirtsleeves", w którą Stinson gra z klientami i ich dziećmi przy koktajlach lub lunchu – w zależności od wieku. Gracze dostają pieniądze o nominałach 1,5 i 10 mln dol. Poruszają się po planszy przypominającej nieco planszę do gry w „Węże i drabiny", gdzie natykają się na różne przeszkody. Np.: „Twój domek na plaży w Malibu stał się ulubionym miejscem twoich dzieci. Choć mają ponad 30 lat i regularnie unikają spotkań rodzinnych, nigdy nie opuszczą popołudniowej imprezki. Katastrofa! Tracisz 9 mln!". Dla młodszych dzieci Stinson ma grę o nazwie „Money Matters", w której są karty z obrazkami rozmaitych dóbr. Prosi dzieci, żeby mówiły, czy danej rzeczy faktycznie potrzebujemy, czy tylko chcemy, ale możemy się bez niej obejść. Ostatnio pokazała obrazek damskiej torebki czterem dziewczynkom w wieku 9–11 lat. Jedna z nich powiedziała, że to zachcianka. Ale inna oświadczyła, że torebka marki Tory Burch to rzecz niezbędna do życia. Ascent ma biura w pięciu miastach USA. Postawił na ich nowoczesny wygląd, wnętrza urządzone są na biało – inspirowano się tu sklepami Apple'a oraz wystrojem kabin pierwszej klasy w samolotach Virgin America. W San Francisco w apartamencie na 21. piętrze z widokiem na zatokę jest pokój, w którym dzieci mogą się odprężyć, kiedy ich rodzice omawiają sprawy z pracownikami firmy. Jest tam kanapa, biała pufa i konsola Xbox. Usługi family office mają historię sięgającą głębokiego średniowiecza, dzisiejsze firmy uważają się za sukcesorów królewskich mężów zaufania z tamtych czasów. Przywołują także XIX–wiecznych doradców, którzy zarządzali dziełami sztuki, kolekcjami cennych przedmiotów i domami Johna Pierponta Morgana oraz innych potentatów tamtej epoki. Wg raportu Ernst & Young z 2013 r. na całym świecie istnieje dziś ok. 3 tys. takich firm, przynajmniej połowa z nich powstała w ciągu ostatnich 15 lat. Dobra pomoc nie jest tania. Ascent kasuje swoich klientów na co najmniej 200 tys. dol. rocznie. Niektórzy, jak mówi Cole, nie powierzają firmie swoich pieniędzy, korzystają jedynie z jej dodatkowych usług. Należący do Ascentu ośrodek Center for Wealth Impact oferuje usługi dyrektora historii rodziny i dwóch trenerów od dynamiki bogactwa, wyszkolonych w dziedzinie psychologii organizacji. Chodzi o to, by skupić się na przypadkach załamania zaufania, komunikacji i edukacji, wyszczególnionych w książce Williamsa i Preissera. Na bogaczy czyhają demony – do tego stopnia, że zdaniem niektórych badaczy bogactwo tworzy podwyższone ryzyko depresji, stanów lękowych i nadużywania substancji psychoaktywnych. W badaniu przeprowadzonym w 1999 r. wśród bogatych uczennic szkoły średniej na przedmieściu na Północnym Wschodzie u jednej na pięć dziewczynek występowały objawy depresji klinicznej – to trzy razy częściej, niż wynosiła średnia krajowa. Emerytowany profesor z Uniwersytetu Columbia przeprowadził badanie, które wykazało, że u chłopców z bogatych domów występuje wyższy niż przeciętny poziom lęku. Późniejsze badania przeprowadzane w całym kraju dały podobne wyniki. Sytuacja psychologiczna bogatych dzieci jest skomplikowana – od poczucia winy z powodu odziedziczonego majątku po stres związany z życiem dziedzica, który nie może zawieść rodziny. Ascent próbuje zapobiegać problemom, nakłaniając rodziny do myślenia o swojej misji i celach, tak jak robią to korporacje. Amy Zehnder, trenerka dynamiki bogactwa, mówi, że poprosiła trzech synów pewnej rodziny w wieku 15, 19 i 21 lat, by stworzyli wizualizację najważniejszych wartości pielęgnowanych przez ich klan. Chłopcy wrócili z rysunkiem zmodyfikowanego Jeepa, w którym każda część odpowiadała innej wartości. Antena symbolizowała komunikację, bagażnik na deski snowboardowe – równowagę pomiędzy pracą i czasem wolnym, przednia szyba – uczciwość, silnik – lojalność, kierownica – motywację, reflektory – szacunek, a lewarek – wzrost. – Ich ojciec był wzruszony –wspomina Zehnder. Całą rodziną podjęli decyzję, że zbudują takiego Jeepa.
Cornerstone, firma doradcza w Bellevue, zarządza ponad 3 mld dol. Kursy dla dzieci i młodzieży zaczęła w 2006 r., po tym gdy klientka poprosiła o instruktaż finansowy dla swoich synów. Dyrektor zarządzająca Sue Peterson poszła do księgarni i znalazła tam książeczki dla małych dzieci o monetach 10–25–centowych, kilka tytułów o finansach i parę innych pozycji – po czym opracowała własny program, który rozciągnęła następnie na kilkugodzinny kurs na temat tworzenia budżetu, kart kredytowych i inwestowania. – Pytanie, jak przekonać te dzieci, że są prawdziwymi szczęściarzami – mówi Peterson. – Kiedy przejeżdżam obok liceum Belluve High, widzę, że większość samochodów uczniów na parkingu to wozy lepsze niż mój.
Diane, matka znanego nam już 18–letniego Liama Whitfielda (tego, który ma już akcje Apple'a i Facebooka), usłyszała o kursie od przyjaciela. Jej mąż Bill jest inwestorem na rynku nieruchomości. Rodzina mieszka w zamkniętej enklawie z prywatnym polem golfowym, w której dom kosztuje średnio 2,1 mln dol. Whitfieldowie mają trzech synów: Liama, Stanleya (16 l.) i Trammela (8 l.) Jak mówi Diane, uznali, że nadszedł czas, by starsi synowie zaczęli przejmować kontrolę nad swoimi finansami. Bo na razie wygląda to tak, że Liam mógłby zapłacić za bilety do kina dla wszystkich swoich przyjaciół, a Stanley wydać pieniądze na lunch na gry wideo.