Decyzja o publicznej emisji akcji oznacza, że Skarb Państwa ostatecznie nie dogadał się z Holendrami, którzy generalnie nie upubliczniają swoich spółek. Rabobank chciał odkupić od SP posiadane przez nich akcje. Minister SP Aleksander Grad zaproponowanej przez Holendrów ceny nie zaakceptował i latem wystąpił z wnioskiem o ofertę publiczną. Tak naprawdę toczyły się jeszcze rozmowy, których wynikiem byłoby nie wprowadzenie banku giełdę. Decyzja akcjonariuszy pokazuje, że zakończyły się fiaskiem.
Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że Rabobank chciał zapłacić za 37,28 proc. akcji BGŻ 1,5 raza wartości księgowej. Minister Grad chciał więcej. Na koniec czerwca tego roku wynosiła wartość księgowa BGŻ wynosiła 2,3 mld zł, czyli posiadany przez SP pakiet akcji wyceniany byłby na 854,6 mln zł. — Dziś trudno mówić o wycenie. Podejrzewam, że będzie ona wynosić 1-1,5 razy wartość księgowa — uważa Marcin Jabłczyński, analityk Deutsche Bank Securities. — Pytanie jaką strategię bank pokaże, jakie będzie zainteresowanie funduszy tę emisją.
Analitycy nie szaleją z radości, że BGŻ pojawia się na warszawskim parkiecie. Ich zdaniem może on być „Tauronem polskiej bankowości”. Tauron nie dał inwestorom zarobić na debiucie akcji. — Bank powinien mieć 150 mln zł rocznego wyniku i zwrot z kapitału na poziomie 10 proc. — mówi Marcin Materna, analityk Millennium Domu Maklerskiego. — Na giełdzie są banki, np. BOŚ, Kredyt Bank, które co jakiś czas pokazują nowe plany, a rezultatów nie widać. Nie potrzebny jest na giełdzie kolejny taki bank. Według Marcina Materny BGŻ może zostać wyceniony nawet poniżej wartości księgowej.
BGŻ miał na koniec I półrocza tego roku 24,3 mln zł zysku netto. — BGŻ nie jest unikalną spółką, na giełdzie notowanych jest wiele banków — mówi Marcin Jabłczyński. — Chociaż za BGŻ stoi stabilny partner.