Gdyby europejskie firmy nie zwiększały swojego zaangażowania w globalne łańcuchy produkcji, to ich przeciętny pracownik mógłby zarabiać średnio tylko o 30 euro więcej w porównaniu z oficjalnymi statystykami, i to nie miesięcznie, a w skali roku – wynika z wyliczeń trzech badaczek z Wydziału Zarządzania i Ekonomii Politechniki Gdańskiej. W swoich badaniach Joanna Wolszczak-Derlacz, Aleksandra Parteka i Dagmara Nikulin prześledziły globalne łańcuchy produkcji (na wszystkich etapach) w kontekście ich wpływu na rynek pracy.
Czytaj także: Płace rosną, zatrudnienie spada. To efekt pandemii?
Jak przypominają ekonomistki, łańcuchy produkcyjne europejskich firm przemysłowych są w jednej piątej uzależnione od komponentów z zagranicy (na świecie ten odsetek wynosi 16 proc.). W Europie rekordzistą jest Luksemburg, którego finalna produkcja w 55 proc. jest uzależniona od tego, co zostało wytworzone w innych krajach.
Wykształcenie pomaga
Polska, z ok. 25-proc. udziałem, jest nieco powyżej unijnej średniej. Przyczyniają się do tego zagraniczni inwestorzy, którzy włączają polskie fabryki w swoje łańcuchy dostaw. Przewyższamy pod tym względem np. Niemcy, które w mniejszym stopniu – tylko w ok. 20 proc. – bazują na półproduktach z zagranicy. Jednak i one odczuły ryzyko związane z uzależnieniem europejskiego przemysłu od dostaw komponentów z innych państw, które pokazała pandemia; wywołane przez lockdowny zakłócenia w globalnych łańcuchach dostaw powodowały kosztowne przestoje w wielu branżach.