Harvey Weinstein został wyrzucony z własnej firmy The Weinstein Company. Taką decyzję podjął zarząd firmy, gdy hollywoodzki gigant nie przyjął jego wcześniejszych propozycji, by sam zrezygnował ze stanowiska prezesa i otrzymał olbrzymią odprawę.
Kilka dni później wykluczyła go ze swoich szeregów Amerykańska Akademia Filmowa. Dyskusja na posiedzeniu 54-osobowego zarządu Akademii trwała trzy godziny. Decyzja została podjęta niemal jednogłośnie. Prezydent Francji Emmanuel Macron wystąpił o odebranie Weinsteinowi Legii Honorowej. Szefowa brytyjskiego rządu Theresa May stwierdziła, że producent nie jest godny posiadania Orderu Imperium Brytyjskiego. Na koniec jeszcze wystawiła Weinsteinowi z domu walizki żona Georgina Chapman, matka dwójki jego dzieci.
Jednego z najpotężniejszych hollywoodzkich producentów w jednej chwili pogrzebał artykuł, który 5 października ukazał się w „New York Timesie". Jego autorki Jodi Kantor i Megan Twohey ujawniły, że Harvey Weinstein przez 30 lat molestował seksualnie kobiety – swoje współpracownice ze studia, dziewczyny, które chciały zrobić karierę aktorską, a nawet młode gwiazdy. Były ich dziesiątki. Teraz, gdy ktoś pierwszy raz powiedział o tym głośno, codziennie przybywają nowe nazwiska. Tak naprawdę dziennikarki „NYT" napisały tylko to, co dotychczas było tajemnicą poliszynela: o seksualnych zapędach Weinsteina wiedzieli wszyscy. Tylko milczeli.
Bo wielki, zwalisty producent jeszcze trzy tygodnie temu był potęgą. Zdawałoby się – nie do ruszenia. Przyjaźnił się z Obamami, których starsza córka Malia odbywała w jego firmie staż. Wspierał kampanię prezydencką Hillary Clinton, był dobroczyńcą demokratów: sam przeznaczył na ich kampanię 750 tysięcy dolarów, drugie tyle zebrał. Sponsorował Amerykańskie Stowarzyszenie Planowania Rodziny i ufundował katedrę studiów feministycznych na Rutgers University.
Ale przede wszystkim trząsł amerykańskim kinem. I cokolwiek byśmy dzisiaj o nim mówili, zmienił oblicze Hollywoodu. Miał znakomity filmowy gust i udowodnił, że można odnieść olbrzymie sukcesy, nie proponując kina „dla średnio rozwiniętych czternastolatków".