Trwać w błędzie jest rzeczą głupiego - komentuje Stanisław Grugul

Wezwanie Jarosława K. do zwrotu 50 tys. zł było działaniem rutynowym, a nie politycznym

Publikacja: 20.07.2019 06:45

Trwać w błędzie jest rzeczą głupiego - komentuje Stanisław Grugul

Foto: AdobeStock

Genezę i sens tytułowego twierdzenia wyjaśnię na końcu niniejszego paszkwilu (wbrew słownikowej definicji jednak, napisanego „z otwartą przyłbicą"), a na razie takie własne „myśli nieuczesane".

Czytaj także: Paradoks standardów - Krzysztof Szczucki o sposobie myślenia w życiu publicznym

Usłyszałem z ust pana wicepremiera G., że dokonane przez mecenasa G. wezwanie Jarosława K. do zwrotu 50 tys. zł, otrzymanych od austriackiego przedsiębiorcy B., jest „działaniem politycznym". Powiem wprost: poczułem wówczas wzgardę do pana G., ponieważ jego wypowiedź jest jednocześnie banalna/pospolita i merytorycznie kłamliwa, a przede wszystkim – służalcza wobec rzeczonego Jarosława K.

Historia opluwania

Przysłuchując się dyskursowi publicznemu z udziałem polityków, łatwo zauważyć, że bardzo często powtarzają oni, jak to coś „jest wyjęte z kontekstu", „ma charakter polityczny", „formuła się wyczerpała", „zamieść pod dywan", „ulica i zagranica", „biurokraci z Brukseli", „targowica". Dziwnym sposobem, na dźwięk tych wyrażeń odżywają w mojej pamięci wspomnienia z kraju lat młodzieńczych, w którym w propagandzie politycznej roiło się od mniej uroczych wyrażeń, takich jak: „zapluty karzeł reakcji", „łańcuchowy pies imperializmu", „wróg publiczny", „pachołkowie/sługusy Wall Street", „bękarty/pomioty pogrobowców sanacji i endecji" itp. Oba jednak te sposoby ekspresji emocji (nie: myśli!) łączy jedna cecha, którą jest ubóstwo języka, co dowodzi zarazem ubóstwa myślenia. Gwoli rzetelności: nie przypisuję sobie autorstwa tego twierdzenia; w przebiegu dziejów wypowiadali je różni myśliciele i przedstawiciele świata kultury, we właściwy im sposób. Tak twierdzili Sokrates i Seneka Młodszy, lapidarnie zaś wyraził to Cyceron słowami: „Jaki jest sam człowiek, taka też jest jego mowa" (łac. Qualis autem homo ipse esset, talis eius esse orationem, Tusculanae disputationes 5, 16, 17).

Tezę o zwrotnym sprzężeniu myślenia i charakteru człowieka z jego językiem/mową, przyrównywanym do relacji awers–rewers w monecie, przyjmuje się obecnie w teorii językoznawstwa ogólnego w twierdzeniu, że myślenie odbywa się zawsze w określonym języku. Tak więc, kto mówi pospolitym językiem, powtarza wyświechtane zwroty, tak też na pewno myśli.

Współczesna propaganda reżimowa (nazywana czasami narracją, zapewne dla wywołania wrażenia o uczoności jej autora) to jednak nie tylko jałowość myśli; z reguły cechuje ją także poniżanie przeciwnika politycznego, przypisywanie mu różnych obrzydliwości (np. roznoszenie insektów), a często – jak to się ładnie określa – jego dehumanizacja. Z takiej właśnie metody dyskursu politycznego szydził odważnie dawno temu, w mrocznym okresie stalinowskim w Polsce, poeta i satyryk krakowski Witold Zechenter tak oto:

Gdy ma być bankier, to byczy kark

No i cygaro wśród tłustych warg,

Kretyni włosy czeszą do góry,

Muszą mieć zawsze bujne fryzury,

Czy włosy, pytam, to jakaś wada?

Znam ja łysego, kretyn nie lada...

I tak ogarnia nas zewsząd fanatyzm,

Choć rym to dobry jest to – schematyzm (urywek wiersza „Schematyzm", który ukazał się w tygodniku „Przekrój" pod redakcją M. Eilego na początku lat 50. ubiegłego wieku).

W tym kontekście krótko o wyrażeniu „konsensus" (szerzej o tym „Rzeczpospolita" z 12 października 2016 r.), używanym natrętnie przez naszych rodzimych Demostenesów i Cyceronów. Tym wspaniałym – w ich mniemaniu – oratorom poddaję pod rozwagę takie oto zdanie: Konsensus to czysty nonsensus, którego powinien się wstydzić taki znakomity ekspertus jak adwokatus S., ostrzący sobie apetitus na wyższy kontraktus niż stanowisko rzecznika prezydenta.

Niech ciemny lud nie rozumie

Nieskromnie pomogę zrozumieć wyrażoną w nim ironię i wyjaśnię, że język polski przejął z łaciny wiele wyrazów z końcówką „us" (należących do czwartej deklinacji rodzaju męskiego), w których odcięto tę końcówkę, w wyniku czego powstały takie np., będące w powszechnym użyciu, wyrazy jak: „dom, seks, sens, impet, akcent, efekt, adwent, sukces, gust, traktat, konkurs" itd. Tu złośliwa uwaga pod adresem naszych Demostenesów i Cyceronów: nie trzeba być mocarzem myśli, by dojść do wniosku, że skoro powszechnie mówimy sens a nie sensus, to powinniśmy również mówić konsens a nie konsensus. Według mnie zresztą, warto mówić po prostu „zgoda, porozumienie", by również „ciemny lud" (łac. vulgus profanum) mógł zrozumieć, co jaśnie oświecony orator miał na myśli. Podejrzewam jednak, że ów orator czasami nie chce tego, a raczej spodziewa się, że zostanie uznany za uczonego poliglotę; korzyść polityczna jest bowiem wówczas nieporównanie większa. Tym zapewne kierowała się ostatnio pewna Szczęśliwa pani (znaczy się, Beata), wypowiadając zabawną myśl, że „zgoda wymaga konsensusu".

A był ministrem sprawiedliwości...

Kończąc ten wątek, chciałbym jeszcze pomarzyć, że politycy wezmą sobie kiedyś do serca taką inwokację Juliusza Słowackiego: „Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. By czasem był – jak piorun – dziki, prędki, a czasem miękki jak aniołów mowa".

Co się tyczy schematycznej rewelacji (co za wyszukany oksymoron) wicepremiera G., śpieszę wyjaśnić, że wezwanie Jarosława K. do zwrotu 50 tys. zł było działaniem rutynowym, celowym w świetle obowiązujących przepisów. Chodzi o to, że zobowiązania, których termin wykonania określają przepisy ustawy lub postanowienia umowy, mogą być dochodzone sądownie bez uprzedniego wezwania, tj. natychmiast po bezskutecznym upływie ustalonego terminu, w myśl starorzymskiej zasady dies interpellat pro homine (dosł. dzień wzywa zamiast człowieka). Jeśli natomiast zobowiązanie ma charakter bezterminowy (np. z tytułu zadośćuczynienia za doznaną krzywdę – art. 445 § 1 kodeksu cywilnego), wierzyciel powinien przed wytoczeniem powództwa wezwać dłużnika do spełnienia należnego świadczenia, by zapobiec sytuacji określonej w przepisie art. 101 kodeksu postępowania cywilnego („Zwrot kosztów należy się pozwanemu pomimo uwzględnienia powództwa, jeżeli nie dał powodu do wytoczenia sprawy i uznał przy pierwszej czynności procesowej żądanie pozwu"). Dodam, że jest to tzw. ABC prawnicze, które były minister sprawiedliwości, szczycący się znajomością ducha praw, powinien znać jak mało kto.

Szczególny przypadek schematyzmu (prymitywizmu?) myślowego stanowi sentencja „głos ludu głosem Boga". Ta swoista sakralizacja „głosu ludu" nie znajduje uzasadnienia ani w genezie owego wyrażenia, ani – co ważniejsze – w rzeczywistości historycznej. W pierwszej kwestii warto wyjaśnić, że domniemany autor sentencji, o której mowa, napisał tylko: „Zdanie, które powtarza wielu ludzi, samo jest jakby bogiem" (tak Hezjod, poeta grecki z VII wieku p.n.e., w dziele Prace i dnie, 736); kilkanaście jednak wieków później uczony benedyktyn, Albinus Alkuin, przestrzegał swego władcę Karola Wielkiego słowami: „Nie słuchajmy tych, którzy mówią, że głos ludu jest głosem Boga". Rzeczywistość historyczna wielokrotnie przyznawała rację nie poecie Hezjodowi, lecz myślicielowi i zarazem pragmatykowi Alkuinowi. Z licznych dowodów potwierdzających tę tezę niektóre są wręcz szokujące, a są nimi następujące wydarzenia:

a) domaganie się przez lud Paryża w czasie Wielkiej Rewolucji zburzenia katedry Notre Dame,

b) przygotowania czynione przez ten sam lud do spalenia Luwru,

c) eksterminacja szlachty przez chłopski lud w czasie rabacji galicyjskiej w 1846 r.,

d) powtarzające się – w przebiegu dziejów – pogromy Żydów przez różne odłamy ludu mieszkającego w różnych częściach Europy (miasta Nadrenii, Ukraina, podlaskie Jedwabne, świętokrzyskie Kielce itd.),

e) uczestnictwo nazistowskiego ludu niemieckiego i inkwizycyjnego ludu polskiego w książkowym autodafe, obejmującym m.in. – o zgrozo – poezje Heinego i opowieści o Harrym Potterze.

Jak widać, w każdej rzeczywistości historycznej obecna jest szczególna kategoria ludu, „ludu ciemnego" (nie mylić z „czarnym ludem" z dawnej zabawy dziecięcej), który czasami zabiera głos i przemawia językiem inspirowanym – użyję tu terminologii biblijnej – nie przez słodkie chóry anielskie lecz przez wraże kręgi piekielne, przyoblekające się zresztą w szaty o różnych barwach światopoglądowych i ideologicznych.

Za wszelką cenę

A teraz niektóre wypowiedzi „wyjęte z kontekstu": a) mistrale zostały sprzedane po jednym dolarze, b) wybór Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych to koniec białej rasy, c) sędziowie są zwyczajnymi złodziejami, d) znaczna część wymiaru sprawiedliwości jest skorumpowana i zasiadają w nim postkomuniści. Zapytam bez ogródek: czy teksty te są bardziej idiotyczne czy bardziej łajdackie, a może i takie i takie? Autor jednego z tych tekstów został wcześniej oficjalnie uznany za tzw. kłamcę wyborczego, co jednak – jak widać – nie wystarczyło mu do zmiany sposobu wyrażania swoich emocji. Taką postawę życiową można skomentować na dwa sposoby: 1) w miarę łagodny, odwołujący się do słów Cycerona, że „każdy człowiek może pobłądzić, ale trwać w błędzie może tylko... niemądry" (łac. cuiusvis hominis est errare, nullius insipientis in errore perseverare), 2) całkowicie dyskredytujący moralnie, odwołujący się do słów Tacyta, „pełen służalczości, aby zdobyć i utrzymać władzę" (łac. omnia serviliter pro dominatione, Historiae 1, 36).

Autor jest sędzią Sądu Apelacyjnego w Poznaniu w stanie spoczynku

Sądy i trybunały
Łukasz Piebiak wraca do sądu. Afera hejterska nadal nierozliczona
Praca, Emerytury i renty
Czy każdy górnik może mieć górniczą emeryturę? Ważny wyrok SN
Prawo karne
Kłopoty żony Macieja Wąsika. "To represje"
Sądy i trybunały
Czy frankowicze doczekają się uchwały Sądu Najwyższego?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sądy i trybunały
Rośnie lawina skarg kasacyjnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego