Syria stara się zyskać na czasie, zmuszając niewinnych zrozpaczonych ludzi w prowincji Idlib do ucieczki w kierunku naszych granic. Nie pozwolimy Syrii na zdobycie tego obszaru – takie słowa skierował prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan nie tylko pod adresem Damaszku, lecz także Moskwy.
Wspierane przez rosyjskie lotnictwo oraz oddziały lądowe siły Baszara Asada nacierają od wielu tygodni na prowincję Idlib, jedyny w zasadzie obszar, który znajduje się jeszcze pod kontrolą przeciwników reżimu w Damaszku. Dzieje się to w bezpośrednim sąsiedztwie tureckiej granicy. Turcja utrzymuje tam kilkanaście punktów obserwacyjnych. Jeden z nich znalazł się pod ostrzałem sił syryjskich.
Pół miliona jedzie na północ
Zginęło siedmiu tureckich żołnierzy, co wywołało odwetową akcję tureckiej armii i „neutralizację" 76 żołnierzy syryjskich. Tak przynajmniej twierdzi turecka armia. Starcia tego rodzaju zwiększają nastroje zagrożenia wśród trzech milionów mieszkańców prowincji.
Pół miliona z nich ruszyło już na północ. Nie mają szans na przekroczenie tureckiej granicy, którą wytycza wysoki mur graniczny ze stalowej siatki. Wielu z nich koczuje w bezpośrednim sąsiedztwie granicy, co wywołuje nerwowość tureckich władz. W całym kraju jest już co najmniej 3,6 mln uchodźców z Syrii.
Na więcej Turcja nie chce ani nie może sobie pozwolić. Na dodatek prezydent Erdogan szantażuje od dłuższego czasu Europę otwarciem granic kraju, co oznaczałoby inwazję uchodźców na greckie wyspy takie jak Lesbos, leżące zaledwie kilkanaście kilometrów od tureckich wybrzeży. Ankara domaga się od Brukseli obiecanych funduszy na utrzymanie uchodźców z Syrii.