Obraz jest zupełnie inny niż tydzień temu, ale przez to nie jest mniej szokujący. 1 grudnia świat przecierał oczy na widok plądrowanego przez chuliganów Łuku Triumfalnego, w sobotę zobaczył po raz pierwszy od drugiej wojny światowej to samo miejsce chronione przez wozy opancerzone.
Na szali ważyła się przyszłość polityczna premiera Edouarda Philipe'a i szefa MSW Christophe'a Castanera. Zmobilizowano więc środki nadzwyczajne: 90 tys. policjantów (niemal jeden na każdego protestującego) wyposażonych w sprzęt zdatny niemal do walki z partyzantką miejską. Całkowicie zmieniono też taktykę służb porządkowych. Do tej pory celem było zepchnięcie protestujących do wyznaczonych stref, co dało pole do działania chuliganom („casseurs"). Teraz policja postawiła na prewencję.
Od świtu zatrzymywano setki manifestantów (łącznie w ciągu dnia 1,7 tys. osób): wszystkich, którzy mieli zakryte twarze albo niebezpieczne przedmioty. W fortecę zamienił się też Pałac Elizejski, w którym pozostawał Macron. Ale protestujący ani razu nie zbliżyli się do prezydenta, nie przejęli też kontroli nad żadnym innym, symbolicznym punktem miasta. Sieć internetową co prawda zalała fala drastycznych zdjęć ze starć – ale w wielu przypadkach z fałszywych kont twitterowych. Stąd podejrzenie, że Rosja znów próbuje zdestabilizować Zachód. Mimo to o 19.30 Castaner mógł ogłosić zwycięstwo.
To była głupota
Ale jeśli w ogóle, to jest to dopiero początek przełamywania kryzysu politycznego, w jakim znalazła się Francja. Kraj, który ledwie 18 miesięcy temu postawił na liberalnego prezydenta, teraz zdaje się nie tylko niemożliwy do zreformowania, ale nawet do kontrolowania. Niedzielny sondaż dla portalu Atlantico pokazuje, że aż 41 proc. Francuzów poprze w wyborach do europarlamentu ewentualną listę „żółtych kamizelek", ruchu bez żadnego programu. 17 proc. (jakieś 10 mln osób) wręcz uważa się za „gilet jaune", a dalsze 52 proc. – popiera ich postulaty.
Na razie nie wiadomo, jak Macron chce odzyskać inicjatywę. W poniedziałek wieczorem ma się po raz pierwszy od 1 grudnia zwrócić z apelem do rodaków. Chce obiecać „zwiększenie mocy nabywczej" dla najuboższych i „większą sprawiedliwość fiskalną". W sobotę prezydent przez 3,5 godziny przyjmował merów z departamentu Yvelines. Z kamienną twarzą słuchał najcięższych zarzutów.