Korespondencja z Naxos
– To mała wyspa, mała społeczność. Jak w całej Grecji i u nas spadły tu emerytury i płace w sektorze publicznym. Ale w przeciwieństwie do Aten i innych dużych ośrodków ludzie mają tu alternatywę – turystykę, rolnictwo, hodowlę. Każdy może sobie znaleźć jakiś zamiennik. Choć nie jeżeli chodzi o rodzenie dzieci – mówi „Rz" Sofia Kagani, dziennikarka i właścicielka miejscowej gazety „Naxiotypia". Niegdyś wychodziła raz w tygodniu, teraz – z powodu kryzysu – już tylko raz na miesiąc.
Wszystkie dzieci poczęte w rodzinach z Naxos rodzą się gdzie indziej, zazwyczaj w Atenach. Albo na pokładzie śmigłowca czy promu, gdy matka źle obliczyła termin.
Dzieje się tak nie dlatego, że na liczącej 20 tysięcy mieszkańców wyspie nie ma szpitala. Jest, i to zupełnie nowy, otwarty w 2007 roku. Ale ministerstwo zdrowia uznało, że nie będzie zatrudniało lekarzy, pielęgniarek i położnych na wydziale położniczym. Bo to zbyt drogo kosztuje. Tańszy jest transport śmigłowcem do Aten (przelot trwa około pół godziny, podróż promem – od trzech do sześciu godzin, i nie do Aten, lecz do pobliskiego portu w Pireusie).
Każdego roku poza wyspą przychodzi na świat około 150 dzieci z Naxos. Niektóre matki ruszają do stolicy już parę tygodni przed planowanym porodem, bo jak słyszę, prawie każda rodzina z Naxos ma krewnych w Atenach, a część nawet własne drugie domy.