Ilia Ponomariow od kilku lat jest jednym z głównych krytyków Kremla. Od innych rosyjskich opozycjonistów odróżniało go to, że do niedawna był on deputowanym Dumy. W piątek rosyjski parlament pozbawił go mandatu z powodu „licznych nieobecności podczas posiedzeń plenarnych". Według relacji innego parlamentarzysty Dmitrija Gudkowa w momencie głosowania na sali było jedynie 180 z 450 deputowanych. Tymczasem za odebraniem mandatu głosowało aż 413 osób, z których większość oddała swój głos za pośrednictwem innych.

Właśnie w tym celu niedawno w Dumie została przegłosowana ustawa, która umożliwia odebranie mandatu parlamentarzyście za 30 nieobecności na sali plenarnej. Autorami kontrowersyjnej ustawy są deputowani partii Sprawiedliwa Rosja, z której listy niegdyś kandydował Ponomariow i z której później został wyrzucony.

– Jest to antykonstytucyjna ustawa. Los każdego deputowanego jest jedynie w rękach jego wyborców. W Rosji nie ma niezależnego parlamentu, ustawy pisze ktoś inny, a deputowani są jedynie od tego, by ich akceptować – mówi „Rz" Siergiej Mitrochin, jeden z liderów opozycyjnej partii Jabłoko.

W 2007 roku Ponomariow został deputowanym reprezentującym obwód nowosybirski. Wygrał również wybory w 2011 roku i od tamtej pory był stałym uczestnikiem protestów rosyjskiej opozycji. Bezskutecznie próbował nawet tworzyć w Dumie frakcję opozycyjną. Ale nie to było główną przyczyną jego problemów w Rosji. Zaczęły się one dopiero w marcu 2014 roku, gdyż jako jedyny rosyjski parlamentarzysta głosował przeciwko aneksji Krymu. Rosyjskie media natychmiast nazwały go „zdrajcą", a już kilka miesięcy później komornicy zaczęli zajmować jego majątek. Wszystko dlatego, że Komitet Śledczy oskarżył go o defraudację ponad 22 mln rubli (równowartość 1,3 mln złotych) z Fundacji Rozwoju i Komercjalizacji Nowych Technologii Skołkowo. Według śledczych miał on dostawać gigantyczne kwoty za wykłady, których nie przeprowadzał. Moskiewski sąd aresztował go zaocznie i wysłał za nim międzynarodowy list gończy. Ponomariow, który jeszcze w czerwcu 2014 roku opuścił Rosję, od początku utrzymywał, że zarzuty zostały sfałszowane.

Od tamtej pory podróżuje po świecie i oskarża władze swojego kraju o agresję na Ukrainie. Uczestniczy w konferencjach międzynarodowych i domaga się zaostrzenia zachodnich sankcji wobec Kremla. Tuż po tym, gdy odebrano mu mandat w Rosji, potwierdził, że będzie kontynuował swoją działalność na Ukrainie. Rosyjskie media od miesięcy spekulowały na temat jego ewentualnego wejścia do ukraińskiego rządu. – Mało prawdopodobne, ale niewykluczone – mówi nam kijowski politolog Wołodymyr Fesenko. – Gruzini i Polacy już są, to może być i Rosjanin – dodaje.